To nie miało prawa się wydarzyć. Niemcy w pierwszej połowie tak przyparli rywali do pola karnego, że gole wydawały się kwestią czasu. Grali swobodnie, Japończycy tylko szczęściu oraz poświęceniu zawdzięczali, że przegrywali zaledwie jednym golem – strzelonym w dodatku z rzutu karnego przez Ilkaya Guendogana.
Japończycy po stracie gola nie mieli już nic do stracenia, więc rzucili się do ataku, biegali tak, że wydawało się, jakby mieli na boisku więcej piłkarzy. Niósł ich też pewnie głośny, melodyjny doping. Dopięli swego, a gole strzelali piłkarze z Bundesligi: Ritsu Doan (SC Freiburg) i Takuma Asano (VfL Bochum). Obaj weszli na boisko z ławki rezerwowych.
Zwycięzcy podawali sobie piłkę rzadziej (279:827), oddali mniej strzałów (11:26), byli przy piłce tylko przez jedną czwartą meczu. Dostępu do bramki pod koniec spotkania z poświęceniem bronił Shuichi Gonda. Jego pole karne w ostatnich minutach oblegał nawet Manuel Neuer, czyli bramkarz totalny. Był blisko, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego jeden z rywali w ostatniej chwili podbił piłkę zmierzającą na jego głowę.
Czytaj więcej
Japonia wygrała z Niemcami, którzy długo grali fantastycznie, mieli przygniatającą przewagę, potwierdzoną jedną bramką. Ale z karnego, bo ani jedna z ich wyrafinowanych akcji nie zakończyła się golem.
Japońscy dziennikarze zaciskali pięści. Niemieccy byli zdumieni, choć przecież do niemocy swojej bogatej w talenty drużyny mogli się ostatnio przyzwyczaić. Cztery lata temu na mundialu Niemcy nie wyszli z grupy, ubiegłoroczne Euro 2020 zakończyli na 1/8 finału. Wygrali tylko trzy z dwunastu meczów w dwóch ostatnich edycjach Ligi Narodów. Mecz na Stadionie Khalifa nie był epizodem, tylko dalszym ciągiem serii niefortunnych zdarzeń.