Najważniejsze - dobrze zacząć. Mecz otwarcia decyduje o dalszych losach Polaków

W siedmiu powojennych mundialach reprezentacja Polski tylko raz wygrała pierwszy mecz. To było 48 lat temu.

Publikacja: 15.11.2022 03:00

Adam Nawałka mundial w Rosji przegrał, bo dokonał złych wyborów

Adam Nawałka mundial w Rosji przegrał, bo dokonał złych wyborów

Foto: Getty Images

Polacy pokonali wtedy Argentynę 3:2, a ostatecznie zajęli trzecie miejsce w mistrzostwach 1974 rozgrywanych w RFN. Istniała w naszych startach pewna prawidłowość. Zawsze, kiedy pierwszy mecz co najmniej remisowaliśmy, wychodziliśmy z grupy. Kiedy przegrywaliśmy – żegnaliśmy się z turniejem.

Po wylosowaniu w roku 1974 Argentyny miny nam zrzedły. To był po Brazylii najmocniejszy zespół Ameryki Południowej, o którym niewiele wiedzieliśmy. W 22-osobowej kadrze na mundial znalazło się tylko pięciu zawodników grających w Europie (trzech w Hiszpanii, po jednym we Francji i Portugalii). A więc takich, którym teoretycznie można się było przyjrzeć.

X

Czytaj więcej

Anglicy wystawili cierpliwość kibiców na poważną próbę. Czy Southgate obroni stanowisko po Katarze?

Teoretycznie, bo w praktyce było to dość trudne. Drzwi do frankistowskiej Hiszpanii zostały dawno zamknięte. Portugalia leżała wtedy dalej niż dziś. Skróty z meczów ligowych docierały do Polski od wielkiego dzwonu. Z Argentyny – wcale.

Informacje na temat zawodników czerpaliśmy więc głównie z prasy, która nie zawsze była wiarygodna, oraz od Polaków mieszkających za granicą.

Kolorowe długopisy Wołka

Szefem „banku informacji” PZPN był wówczas Jacek Gmoch. Ponieważ największym ekspertem w dziedzinie „Piłka nożna w Ameryce Południowej”, a w Argentynie zwłaszcza, był dziennikarz tygodnika „Piłka Nożna”, zmarły niedawno Tomasz Wołek, Gmoch i Kazimierz Górski poprosili go o pomoc w zbieraniu informacji.

Zawsze, kiedy pierwszy mecz co najmniej remisowaliśmy, wychodziliśmy z grupy. Gdy przegrywaliśmy – żegnaliśmy się z turniejem

Tomek jeszcze wtedy na stałe mieszkał w Gdańsku. Z jednej strony ograniczało to kontakty i dotarcie do źródeł, o co łatwiej byłoby w stolicy. Z drugiej otwierało inne możliwości. Miał listę zaprzyjaźnionych marynarzy, którzy przywozili mu z podróży po całym świecie gazety i książki, poświęcone futbolowi. Zebrała się z tego spora kolekcja.

W przypadku Tomka Wołka ekscytacje podczas lektury tych wydawnictw wiązały się z pracą. Wertując składy drużyn i rozmaite „skarby kibica”, był zawsze uzbrojony w długopisy w kilku kolorach. Niebieskim podkreślał nazwiska Argentyńczyków, zielonym – Brazylijczyków, czarnym – Urugwajczyków, a czerwonym pozostałych.

Przepisywał te nazwiska do zeszytów, poszerzając notki o osobiste charakterystyki wynikające z ocen nieznanych mu kolegów po fachu z Ameryki Południowej. Na tej podstawie przy niemal każdym Argentyńczyku pisał: „jugador genial” lub „extraordinario”.

Każdy, kto znał redaktora Wołka, wiedział, że jeśli chodzi o Argentyńczyków, obiektywizm był mu obcy. Kiedy więc reprezentacja Argentyny przyjechała do Europy, pojechano do Londynu, żeby w meczu z Anglią zobaczyć tych geniuszy w akcji. No i okazało się, że opinie na ich temat były przesadzone. Daleko im do mistrzostwa, popełniają błędy jak inni. A kiedy ich się mocno przyciśnie, gubią nie tylko piłkę, ale tracą też rezon. Bo nie lubi tego żaden dobry technicznie zawodnik, kochający przede wszystkim piłkę przy nodze.

Kiedy więc mecz w Stuttgarcie się rozpoczął, Polacy natychmiast „siedli” na przeciwniku, zmuszając go do błędów. W rezultacie Grzegorz Lato strzelił bramkę w siódmej minucie, Andrzej Szarmach w dziewiątej, Argentyńczycy byli zamroczeni i czekali na gong. Kiedy po przerwie strzelili na 2:1 i wydawało im się, że wrócili do równowagi, chwilę później Lato wbił im trzecią bramkę.

Byli w stanie odpowiedzieć jedną i wtedy Polacy pokazali, że potrafią się też bronić. Wygraliśmy 3:2, trafiliśmy na czołówki gazet.

Czytaj więcej

„Historia mundiali”, „Operacja mundial” i „Czerwona kartka”. O miłości do piłki, Katarze i korupcji

Na boisku niczego nie trzeba było zmieniać. Poza boiskiem atmosfera była znakomita. A ponieważ w drugim meczu Polacy potraktowali Haitańczyków jak tarcze na poligonie i wygrali 7:0, to teraz nas się wszyscy bali. Okazało się, że słusznie. Zakończyliśmy turniej na trzecim miejscu.

Partia szachów

Cztery lata później w Argentynie pierwszym przeciwnikiem Polaków byli Niemcy. Na otwarcie mundialu mistrz świata spotykał się z brązowym medalistą.

Trenerem kadry był już Jacek Gmoch, inżynier, umysł ścisły, znany ze swojej skrupulatności i dociekliwości, ale też nowatorskich pomysłów wyprzedzających epokę. W tym wypadku polegało to na zwróceniu się o pomoc do ludzi nauki. Starano się nie pozostawiać niczego przypadkowi. Liczono zawodnikowi każde podanie, strzał, przebiegnięte kilometry, miejsca na boisku, w których znajduje się najczęściej i najrzadziej. Czyli wszystko to, co robi się dziś.

W Polsce Jacek Gmoch był pionierem takich badań. Zastosował je także do opisania reprezentacji RFN. Na jej towarzyski mecz z Brazylią do Hamburga pojechało 11 obserwatorów wybranych przez trenera. Wyposażono ich w rysunki boiska podzielonego na sektory. Każdy obserwator był przypisany do konkretnego zawodnika i miał za zadanie śledzenie go w swoim sektorze boiska.

PZPN wysłał do federacji niemieckiej informację, że mamy w planach taką obserwację. Niemcy nie bardzo wiedzieli, dlaczego ma się nią zajmować aż tyle osób. Nie pytali jednak, tylko wysłali po gości na lotnisko 11 limuzyn.

Czytaj więcej

Prawa człowieka nie dla wszystkich. FIFA zakazała koszulek

Korzyści z tej pracy okazały się niewielkie. Niemcy też nas obserwowali i doceniali. W rezultacie obydwie drużyny szczelnie się zamurowały i myślały tylko, żeby nie przegrać. Mecz był nudny i zakończył się bezbramkowym remisem.

Oczywiście z naszego punktu widzenia to był, bądź co bądź, remis z mistrzem świata. A ponieważ wszyscy wtedy żyliśmy w epicentrum propagandy sukcesu, remis też tak potraktowano. Pisano więc o „futbolu z komputera”, „partii szachów”, a żeby temu sukcesowi nadać rangę państwową, Edward Gierek wysłał do piłkarzy depeszę gratulacyjną. To zamykało dyskusję.

Problem polegał na czymś innym. W Polsce nikomu nie przeszło przez myśl, że z Niemcami można wygrać. Błędnie oceniono ich możliwości, a okazało się, że wystawili wtedy jedną z najsłabszych reprezentacji w historii mundiali. Rozbili wprawdzie Meksyk (Polacy też), ale zremisowali z Tunezją. W drugiej rundzie odpadli, a wkrótce trener Helmut Schoen został zwolniony.

Polacy także odpadli na tym samym etapie. Zostali sklasyfikowani na pozycjach pięć–osiem, co z perspektywy czasu jest sukcesem, ale wtedy liczyliśmy na więcej. Jacek Gmoch także odszedł.

Czytaj więcej

Gianni Infantino. Typowy piłkarski boss

Asekuracja Piechniczka

To raczej nie przypadek, że bezbramkowymi remisami zakończyły się dwa kolejne pierwsze mecze Polski na mundialach. W Hiszpanii (1982) zaczęliśmy od remisu z Włochami, w Meksyku (1986) – z Marokiem.

Obydwa łączy nazwisko tego samego trenera. Antoni Piechniczek, podobnie jak Gmoch były obrońca, myślał przede wszystkim o zabezpieczeniu własnej bramki. Chodziło o to, żeby nie zaczynać turnieju od porażki.

Za remis z Włochami trener został skrytykowany. Krytyka wzrosła po drugim bezbramkowym remisie – z Kamerunem. Sytuacja zrobiła się dramatyczna, bo trzeci mecz należało wygrać.

I tak się stało (5:1 z Peru). Włosi też nie chcieli przegrać, oni zresztą rozpoczynali mundiale ostrożnie. A potem okazało się, że z naszej grupy dwie drużyny znalazły się na podium. Włosi zostali mistrzami, Polacy zajęli trzecie miejsce.

Czytaj więcej

Wybory lepsze i gorsze. Jak kadrę na mistrzostwa wybierali poprzednicy Michniewicza

Remis z Marokiem w Meksyku nie dawał większych nadziei, że w kolejnych spotkaniach będzie lepiej. W tym wypadku to nie była kalkulacja, tylko znak, że z taką grą daleko się nie zajedzie. Rzeczywiście, Polacy wtedy pokonali Portugalię, w wyniku korzystnego dla nas regulaminu znaleźli się w drugiej rundzie, jednak ulegli tam Brazylii 0:4. Wcześniej Anglia pokonała nas 3:0. Piechniczek nie czekał i honorowo podał się do dymisji tuż po ostatniej grze, w studiu Telewizji Polskiej.

Hymn w tempie kołysanki

Mundial w Korei (2002) stał się spektakularną porażką po widowiskowym awansie. Pierwsi z Europy awansowaliśmy i pierwsi odpadliśmy z turnieju.

Nawet jeśli przeprowadzono analizę gry pierwszego przeciwnika – Korei – to na boisku nie było tego widać. Można było odnieść wrażenie, że Polacy są wszystkim zaskoczeni. Być może wydawało im się, że wszyscy Koreańczycy są niskiego wzrostu i łatwo będzie z nimi wygrywać pojedynki w powietrzu. Ich pobratymców z Korei Północnej nazywano na mistrzostwach w roku 1966 Pony, czyli Kucyki.

Zgodnie z tym założeniem Jerzy Dudek kopał piłkę za połowę boiska, gdzie Maciej Żurawski czy Paweł Kryszałowicz mieli ją swobodnie przyjąć, oddać do pomocników, a ci rozegrać.

Ale Koreańczycy wcale nie ustępowali Polakom pod względem warunków fizycznych, a przewyższali nas walecznością i wiarą w sukces. I to oni zdobywali piłkę, aby szybko zorganizować atak.

Czytaj więcej

Kibicowanie Francji jak jazda kolejką górską bez zapiętych pasów

Zapewne ktoś w PZPN wiedział, że z 14 meczów, jakie Korea rozegrała wcześniej na mundialach, żaden nie zakończył się jej zwycięstwem. Wiara w to, że ta seria zostanie przedłużona, okazała się naiwnością.

Nie wzięto też pod uwagę faktu, że mieliśmy zmierzyć się z gospodarzami mającymi za sobą cały stadion, a jak okazało się w kolejnych meczach – także sędziów. Naszym atutem miała być wykonująca hymn Edyta Górniak. Ale, jak wiemy, jej interpretacja okazała się kołysanką.

Kiedy Koreańczycy strzelili przed przerwą bramkę, na początku drugiej połowy stoper Jacek Bąk oznajmił, że odniósł kontuzję, i zszedł z boiska. Za chwilę Koreańczycy wbili nam drugiego gola.

Czytaj więcej

Policjanci w Katarze przymkną oko

Wtedy skończył się mit o jedności tej drużyny, jej sztabu i osób obecnych w Korei. A kiedy drugi mecz, z Portugalią, przegraliśmy 0:4, choć Tomasz Hajto powiedział, że wciągnie Pedro Pauletę nosem, a to Portugalczyk wciągnął jego, już byliśmy poza turniejem.

Engela, noszonego do tej pory na rękach, zwolniono jeszcze w Korei, chociaż oficjalnie dopiero w Warszawie. Nie oszczędzano mu złośliwości, cytując tytuł książki napisanej przez trenera przed mundialem: „Futbol na tak”.

Nikt wtedy nie przypuszczał, że oto jesteśmy świadkami premiery serialu, który na mundialach powtarzał się jeszcze dwukrotnie: pierwszy mecz – otwarcie, drugi – o wszystko, trzeci – o honor.

My, panowie szlachta

Paweł Janas i jego zawodnicy popełnili grzech pychy. Na początek turnieju w Niemczech (2006) mieli zmierzyć się z Ekwadorem, który siedem miesięcy wcześniej pokonali w spotkaniu towarzyskim 3:0. No to czego się bać?

Czytaj więcej

FIFA i kultura korupcji

Tak sobie zapewne pomyśleli, kiedy wyluzowani chodzili przed meczem po boisku z telefonami komórkowymi przy uszach. Pozdrawiali rodziny i kibiców na trybunach, jakby już wygrali mecz, który się jeszcze nie rozpoczął. A kiedy się rozpoczął, stracili pierwszą bramkę po 20 minutach, drugą przed końcem i było po balu.

Rozterki Nawałki

Mundial w Rosji (2018) zaczynaliśmy spotkaniem z Senegalem. Znaliśmy dobrze jego zawodników, wiedzieliśmy, jak grają i na co ich stać. Tyle że nie wiedzieliśmy, na co stać nas samych. Adam Nawałka do końca nie mógł się zdecydować, jakie jest najlepsze ustawienie reprezentacji – z trzema czy czterema obrońcami – a co za tym idzie, nie wiedział, jakich zawodników wysłać na boisko. Źle wybrał.

Thiago Cionek miał pecha, że piłka zmieniła kierunek po strzale Senegalczyka i wpadła do naszej bramki. Jakub Błaszczykowski szybko odniósł kontuzję i w przerwie musiał zejść. Robert Lewandowski nie miał ani jednej dobrej sytuacji. Piotr Zieliński niczego nie zorganizował, zaś Arkadiusz Milik był tak słaby, że trzeba go było zmienić. Przegraliśmy 1:2. Potem było jeszcze gorzej.

Czytaj więcej

Czas na dyrygenta. W Katarze ostatnia szansa „Lewego”

Wszyscy wyruszali na mundial pewni siebie po dobrych mistrzostwach Europy. W Rosji Nawałka miał udowodnić, że pora wreszcie mówić o nim jako o najlepszym polskim trenerze, a nie wspominać wciąż Kazimierza Górskiego. Tak przynajmniej uważali niektórzy dziennikarze. Od tamtej pory Nawałka zniknął, a kibice wciąż mówią: za Górskiego to mieliśmy reprezentację.

Pierwszy mecz w Katarze reprezentacja Polski rozegra z Meksykiem 22 listopada.

Polacy pokonali wtedy Argentynę 3:2, a ostatecznie zajęli trzecie miejsce w mistrzostwach 1974 rozgrywanych w RFN. Istniała w naszych startach pewna prawidłowość. Zawsze, kiedy pierwszy mecz co najmniej remisowaliśmy, wychodziliśmy z grupy. Kiedy przegrywaliśmy – żegnaliśmy się z turniejem.

Po wylosowaniu w roku 1974 Argentyny miny nam zrzedły. To był po Brazylii najmocniejszy zespół Ameryki Południowej, o którym niewiele wiedzieliśmy. W 22-osobowej kadrze na mundial znalazło się tylko pięciu zawodników grających w Europie (trzech w Hiszpanii, po jednym we Francji i Portugalii). A więc takich, którym teoretycznie można się było przyjrzeć.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Mundial 2022
Influencer świętował na murawie po zwycięstwie Argentyny. FIFA prowadzi dochodzenie
Mundial 2022
Messi wskrzesza przeszłość. Przed Argentyną otwiera się szansa na lepsze jutro
Mundial 2022
Hubert Kostka: Idźmy argentyńską drogą
Mundial 2022
Szymon Marciniak: Z dżungli na salony
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Mundial 2022
Stefan Szczepłek o finale mundialu: Tylko w piłce takie rzeczy