Lekkoatleci byli dwa lata temu lokomotywą reprezentacji. Zdobyli dziewięć olimpijskich medali – więcej mieli tylko Amerykanie oraz Kenijczycy – i upudrowali wynik innych dyscyplin. To był szczyt możliwości pokolenia, choć niektórzy bohaterowie ostatnich lat przekraczali już wówczas smugę cienia.
Polacy jeszcze w 2017 r. zdobyli na mistrzostwach świata osiem medali. Później było sześć, cztery i wreszcie dwa. – Następuje zmiana warty, spadamy z wysokiego konia – przestrzegał prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki (PZLA) Henryk Olszewski. To nie było obniżanie oczekiwań, tylko głos zdrowego rozsądku.
Czytaj więcej
To młoda, bardzo szybka Polska. Takich sprinterek w naszym kraju jeszcze nigdy nie było. Piąte miejsce sztafety 4x100 metrów jest historycznym sukcesem, a już awansu do finału wyczekiwaliśmy przecież od szesnastu lat.
– Zdobyliśmy tyle medali, ile zakładaliśmy. Środek ciężkości w wielu konkurencjach się zmienia, maleje wpływ Europy. Czasem brakowało szczęścia, ale były też konkurencje, w których świat nam po prostu odjechał – wyjaśnia „Rz” dwukrotny mistrz olimpijski, wiceprezes PZLA Tomasz Majewski.
Pierwszy raz w dziejach mistrzostw świata medalu nie wywalczyli Niemcy. Tylko jeden zdobyli Francuzi, choć za chwilę igrzyska w Paryżu, gdzie zakładali od dwóch do czterech miejsc na podium. Finał wybiegała tymczasem hinduska sztafeta, srebro zgarnął oszczepnik z Pakistanu, a tabela medalowa zmieściła 46 krajów.