Korespondencja z Budapesztu
Polka mogła przegrać awans do finału - trzymając się sportowego slangu - rzutem na taśmę, o błysk szprychy. Widzieliśmy, że miała czas o jedną tysięczną sekundy słabszy niż Dina Asher-Smith. To mniej niż centymetr. Swoboda płakała i mówiła, jak ją boli, aż po chwili Swobodę zawołała Barlag - kiedyś olimpijka-wieloboiska, a dziś delegat techniczna na mistrzostwach świata. To Holenderka przekazała naszej sprinterce, że jednak wystąpi w finale.
Okazało się, że różnica między Swobodą i Asher-Smith była jeszcze mniejsza, wymykająca się pomiarom. Liczona w dziesięciotysięcznych częściach sekundy. Zdjęcie z fotofiniszu nie pozwoliło ocenić, kto był szybszy. Kamera, która nagrywa finisz z prędkością 20 tys. klatek na sekundę, wskazała na Polkę, a zapasowa - na 10 tys. klatek - Brytyjkę.
Szef sędziów i prawdopodobnie MVP polskiej reprezentacji w Budapeszcie Filip Moterski zwrócił się w tej sprawie do sędziego głównego, a ten dopuścił do finału obie zawodniczki. To był ludzki gest. Swoboda wróciła na stadion rozgrzewkowy, zostało jej kilkadziesiąt minut do najważniejszego startu życia.