Emocje dla kibiców śledzących występy jedynego Polaka w NBA nie skończyły się. Drużyna z Florydy pozostaje w grze. W niedzielę pokazała, że jej magia wciąż działa. Pokonała aktualnych mistrzów na ich terenie różnicą aż 19 punktów. Do tego meczu Celtics wychodzili zwycięsko ze wszystkich 32 pojedynków play-off, w których po pięciu spotkaniach prowadzili 3-2. Każda seria kiedyś jednak się kończy.
W tym spotkaniu Magic przegrywali tylko raz: 0:2 po pierwszym koszu, zdobytym z półdystansu przez Rajona Rondo. Zaraz jednak trzypunktowe rzuty Rafera Alstona i Hedo Turkoglu dały gościom prowadzenie 6:2, które wkrótce wzrosło do wymiarów dwucyfrowych. Gracze Orlando narzucili szybkie tempo, kończąc akcje dogrywaniem piłki do środkowego Dwighta Howarda (12 pkt, 16 zbiórek, 5 bloków), który dominował pod tablicami, kończąc ataki efektownymi wsadami, bądź też rzutami z dystansu, które trafiali z wysoką skutecznością (13 celnych na 21 to drugi najwyższy odsetek w meczu numer 7 w NBA). Najlepszy w ich zespole Turkoglu (25 pkt, 12 asyst) trafił cztery z pięciu takich prób, drugi strzelec Rashard Lewis (19 pkt) - dwie z czterech, a rezerwowy Mickael Pietrus (17 pkt) nie pomylił się przy żadnym z trzech rzutów za trzy.
Marcin Gortat grał niespełna 10 minut, zdobył pięć punktów (2/2 za dwa, 1/1 z wolnych), miał dwie zbiórki (w obronie i ataku), stratę i dwa faule. Celtics osłabieni brakiem kontuzjowanych Kevina Garnetta i Leona Powe’a i zmęczeni siedmiomeczową rywalizacją z siedmioma dogrywkami w pierwszej rundzie z Chicago Bulls, próbowali jeszcze odrabiać straty.
Akcje Raya Allena (23 pkt) i Rajona Rondo (10 pkt, 10 asyst) sprawiły, że po trzech kwartach przegrywali tylko 61:66. Początek czwartej był jednak popisem Magic, którzy po wolnych Howarda powiększyli przewagę do 17 punktów (79:62). Za chwilę środkowy gości popełnił jednak piąty faul i usiadł na ławce na 8.05 min przed końcem meczu. Magic prowadzili wówczas 81:65, ale nie mogli być jeszcze pewni sukcesu. Gracze Bostonu potrafią odrabiać większe straty. Wejście Marcina Gortata na boisko w takim momencie było dużym wyzwaniem dla polskiego środkowego.
Wcześniej, w drugiej kwarcie, Polak zdobył dwa punkty dynamicznym wsadem, po podaniu od Turkoglu. Teraz miał ważną zbiórkę w ataku, a za chwilę przy stanie 85:71 dla Magic, powiększył przewagę o trzy punkty, trafiając z faulem spod kosza oraz dodatkowy rzut wolny. Zanim ustąpił miejsca Howardowi miał jeszcze zbiórkę w obronie. Rywale nie byli już w stanie przeciwstawić się znakomicie tego dnia grającym Magic. Klub z Orlando na swoje dwudziestolecie trzeci raz awansowali do finału konferencji. Wcześniej był tam w 1994 roku (w którym zaszedł aż do wielkiego finału, gdzie przegrał z Houston Rockets) i w 1996 roku (porażka z Chicago Bulls Michaela Jordana). Marcin Gortat został pierwszym polskim koszykarzem, który awansował z zespołem do najlepszej czwórki NBA. Ciekawe, że w serii play-off z Boston Celtics nasz reprezentant odnotowywał więcej punktów (średnio 4,3 - przy rewelacyjnej skuteczności: 12/13 za dwa, 6/6 z wolnych) niż zbiórek (2,0), w przeciwieństwie do sezonu zasadniczego (3,8 pkt, 4,5 zb.).