Kobe zasmucił Denver

Los Angeles Lakers znów byli w opałach, przegrywali różnicą ośmiu punktów na początku czwartej kwarty, ale ostatecznie dzięki Kobe Bryantowi odnieśli zwycięstwo w wyjątkowo niegościnnej Pepsi Center w Denver i prowadzą 2:1 w finale Konferencji Zachodniej.

Aktualizacja: 24.05.2009 18:24 Publikacja: 24.05.2009 18:19

Kobe Bryant z Los Angeles Lakers

Kobe Bryant z Los Angeles Lakers

Foto: AFP

Dziś w nocy na Wschodzie Orlando Magic Marcina Gortata grają u siebie z Cleveland Cavaliers. Transmisja w Canal Plus Sport od 2.30.

Przed meczem nie brakowało fachowców wieszczących "blowout", czyli druzgocące zwycięstwo Nuggets. Rzeczywiście, ekipa z Denver grała do tej pory lepszą koszykówkę, ale to rywale mają w składzie zawodnika, który najlepiej spośród graczy całej ligi bierze na siebie ciężar gry w decydujących momentach. Kobe Bryant zdominował rywalizację na parkiecie wtedy, kiedy jego drużyna najbardziej tego potrzebowała. - Kobe wygrywa mecze raz za razem. To dla niego rutynowa sprawa - podsumował skrzydłowy Lamar Odom. Przez pierwsze trzy kwarty wydawało się, że górą będą Nuggets. Gospodarze byli stroną atakującą, a Lakers ciągle musieli ich gonić, odrabiając straty.

Znów zawodzili Derek Fisher i Andrew Bynum, a także wyjątkowo ospały Odom. Lider ekipy z Denver Carmelo Anthony już w pierwszej kwarcie zdobył 16 punktów, trafiając 8 spośród swoich 9 rzutów i wydawało się, że znów będzie problemem, z którym podopieczni Phila Jacksona znie mogą sobie poradzić. Od tego momentu Anthony zdołał jednak rzucić zaledwie 5 punktów, 3 w drugiej połowie.

- Rywale atakowali go bardziej niż w dwóch poprzednich meczach - stwierdził szkoleniowiec Nuggets George Karl. - Zmuszaliśmy go do oddawania rzutów z trudnej pozycji - wyjaśnił Pau Gasol. Dlatego niedzielny "Los Angeles Times" mógł napisać w tytule "Anthony złapany w potrzasku".

Gospodarze utrzymywali przewagę dzięki mądrym decyzjom rozgrywającego Chaunceya Billupsa (18 pkt, 7 asyst, 6 zbiórek i niesamowity rzut za trzy z rogu parkietu z wymuszeniem faulu Bryanta) oraz życiowemu występowi rezerwowego Chrisa Andersena (15 pkt, 7 zb, 5 w ataku, 3 bl). Gdy JR Smith trafił z dystansu równo z syreną kończącą trzecią kwartę, Nuggets wyszli na prowadzenie 79-71, a publiczność w Pepsi Center zaczęła skakać z radości. Przedwcześnie.

Goście nie zamierzali się poddawać. Emocjonalną przemowę wygłosił Derek Fisher, 34-letni weteran trzech mistrzowskich składów, który grał już w sumie w pięciu finałach NBA. - Powiedziałem im: to jest wasz moment! - zdradził rozgrywający. Akurat Bryanta nie trzeba było motywować. Pomimo ogłuszających gwizdów i ogólnej wrogości na trybunach, a także brutalnej momentami gry rywali, potrafił wykończyć najważniejsze akcje. Jego rzut z dystansu ponad rękoma J.R Smitha, bardzo trudny i nieźle broniony, dał Lakers prowadzenie 96:95.

Wcześniej trzy udane akcje z rzędu zanotował Pau Gasol (20 pkt, 11 zb). - Potrzebowałem pomocy z jego strony i ją dostałem. Przez ostatnie trzy lata ten zespół polegał na mnie. Czasem jednak muszę znaleźć chwilę oddechu - tłumaczył Bryant. - Gasol był powodem, dlaczego przegraliśmy - skwitował Anthony. Najważniejsza akcja miała jednak miejsce na 37 sekund przed końcem. Kenyon Martin wyprowadzał piłkę z boku, ale mając ograniczony kąt widzenia (Odom robił "pajacyki" tuż przed jego nosem) podał bardzo niedokładnie do Anthony'ego. Trevor Ariza - zupełnie jak w meczu numer jeden - zanotował przechwyt, a Lakers zadali rywalom cios decydujący.

- To było jak deja vu - powiedział Anthony. - Zabawne. Wszystko odbyło się dokładnie w ten sam sposób, tylko z udziałem innych zawodników - dodał szczęśliwy Ariza, który w tegorocznym play-off jest trzecim najlepszym graczem ekipy z Los Angeles, po Bryancie i Gasolu. Lakers wygrali mecz, który daje im kontrolę nad całą serią. - To jedno z najważniejszych zwycięstw na wyjeździe dla tego klubu, od kiedy jestem jego zawodnikiem - stwierdził Bryant, który w złoto-purpurowej koszulce występuje od jesieni 1996 roku.

- Wcześniej mieliśmy jednak w składzie doświadczonych zawodników, którzy przeszli przez wiele bitew. Teraz dla większości chłopaków to zupełnie nowa sytuacja. W poniedziałek okaże się, czy zdruzgotana ekipa z Denver jeszcze zdoła się postawić drużynie Bryanta, czy też Lakers rozpoczną szybki marsz w kierunku upragnionego mistrzowskiego tytułu.

Dziś w nocy na Wschodzie Orlando Magic Marcina Gortata grają u siebie z Cleveland Cavaliers. Transmisja w Canal Plus Sport od 2.30.

Przed meczem nie brakowało fachowców wieszczących "blowout", czyli druzgocące zwycięstwo Nuggets. Rzeczywiście, ekipa z Denver grała do tej pory lepszą koszykówkę, ale to rywale mają w składzie zawodnika, który najlepiej spośród graczy całej ligi bierze na siebie ciężar gry w decydujących momentach. Kobe Bryant zdominował rywalizację na parkiecie wtedy, kiedy jego drużyna najbardziej tego potrzebowała. - Kobe wygrywa mecze raz za razem. To dla niego rutynowa sprawa - podsumował skrzydłowy Lamar Odom. Przez pierwsze trzy kwarty wydawało się, że górą będą Nuggets. Gospodarze byli stroną atakującą, a Lakers ciągle musieli ich gonić, odrabiając straty.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Koszykówka
Gwiazdy NBA w Polsce. Atrakcyjne losowanie reprezentacji Polski
Koszykówka
Eurobaskiet 2025. Mural w Katowicach czeka na medal
Koszykówka
Kiedy do gry wróci Jeremy Sochan? „Jestem coraz silniejszy”
Koszykówka
Prezes Polskiego Związku Koszykówki: Nie planuję rewolucji
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Koszykówka
Wybory w USA. Czy LeBron James wie, że republikanie też kupują buty?