75-latek w rozmowie z agencją Reuters przyznaje, że wśród obdarowanych znalazł się m.in. były przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) Lamine Diack. Senegalczyk miał dostać od Takahashiego aparaty cyfrowe i zegarek marki Seiko wart 46,5 tys. dol.
Diack to postać, którą warto było mieć po swojej stronie. Szefował IAAF przez 16 lat – był pierwszym, i jak dotąd jedynym, przewodniczącym tej organizacji pochodzącym spoza Europy. Miał duży wpływ na polityków i władze afrykańskich federacji sportowych. Dziś wolny czas dzieli między areszt domowy we Francji i salę sądową.
Oskarżeń wisi nad Diackiem sporo. Senegalczyk jest podejrzewany o udział w tuszowaniu dopingowych wpadek rosyjskich sportowców oraz – w odrębnym śledztwie – o korupcję przy przyznawaniu organizacji lekkoatletycznych mistrzostw świata w Pekinie (2015) i Dausze (2019), a także igrzysk w Rio de Janeiro (2016) oraz Tokio.
Takahashi podkreśla, że w jego kontaktach z Diackiem nie było niczego nieodpowiedniego, a prezenty są naturalnym środkiem służącym podtrzymywaniu dobrych relacji z ważnymi personami. – Nigdy nie chodzi się z pustymi rękami. Tego wymaga zdrowy rozsądek – mówi Japończyk.
Ma trochę racji, bo ówczesne przepisy Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) nie zakazywały wręczania upominków w procesie starania się o organizację igrzysk.