Wyścig rozstrzygnął się w ciągu dwóch dni ostatniego tygodnia rywalizacji. Vingegaard był liderem, ale jego przewaga nad Tadejem Pogacarem wynosiła 10 sekund i wielu szanse Słoweńca oceniło wyżej. Sam o to zadbał.
Pogacar zamieszczał w mediach społecznościowych posty, z których wynikało, że jest raczej na wakacjach, a nie na najbardziej wymagającym mentalnie i fizycznie wyścigu w kalendarzu. Biła z niego pewność siebie, wzmocniona poprzednimi triumfami w Tour de France (2020, 2021) oraz zwycięstwem na tegorocznym szóstym etapie.
Czytaj więcej
Michał Kwiatkowski drugi raz w karierze wygrał etap Tour de France. On uciekał, a Rafał Majka gonił i choć polskie kolarstwo jest w kiepskiej kondycji, to Święto Narodowe Francji należało do naszych kolarzy.
Panowie przez dwa tygodnie jechali łokieć w łokieć, koło w koło, ale kiedy przyszło do najważniejszego sprawdzianu, okazało się, że bardziej niż dobre samopoczucie oraz dawne laury liczy się opanowanie i nieprawdopodobna wprost moc nóg Vingegaarda.
Duński dynamit, niczym piłkarska reprezentacja Danii z 1992 roku, najpierw eksplodował podczas jedynego w tym roku etapu jazdy indywidualnej na czas. Vingegaard wyprzedził Pogacara o minutę i 38 sekund.