Trybuny Dunaj Areny szalały, gdy w poniedziałkowy wieczór Katinka Hosszu płynęła po pierwsze złoto MŚ (200 m st. zmiennym). To jej koronna konkurencja, presja i oczekiwania były więc ogromne, ale żelazna dama basenu (taki przydomek zyskała ze względu na swoją pracowitość) udźwignęła ciężar odpowiedzialności i sięgnęła już po trzeci z rzędu tytuł na tym dystansie (wcześniej w Barcelonie i Kazaniu, jest też mistrzynią olimpijską z Rio).
– Kiedy wychodzę na start, nie widzę tych wiwatujących tłumów. Nie dociera do mnie nawet ich doping, bo zwykle słucham muzyki. Jestem w swoim świecie. Myślę tylko o zadaniu, które mam wykonać – tłumaczy Hosszu.
Radzenia sobie z presją i przeciwnościami losu nauczył ją trener, a prywatnie mąż Shane Tusup. Amerykanin o węgierskich korzeniach to jedna z najbardziej barwnych i kontrowersyjnych postaci w środowisku pływackim. O jego morderczych treningach – całych dniach spędzonych na basenie i w siłowni – krążą legendy, wyścigi żony przeżywa z nieskrywaną pasją. Kto nie widział, niech jak najszybciej nadrobi zaległości. To nie mniej ciekawe widowisko niż rywalizacja w wodzie.
– Shane sprawił, że poczułam się pewniejsza siebie. Uwielbiam, gdy powtarza: „Jesteś wspaniała. Możesz to zrobić". Jest bardzo surowym i wymagającym trenerem, ale w domu zmienia się w słodkiego, dowcipnego i kochanego mężczyznę – przekonuje Katinka.
Dziadek wierzył
Ta historia zaczyna się na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Zna ją chyba już każdy kibic pływania, ale warto ją przypomnieć – ku pokrzepieniu serc. Katinka przyjeżdża studiować psychologię i trenować u słynnego Dave'a Salo. Shane, wówczas student ostatniego roku fizjologii i niespełniony grzbiecista, szuka swojej drogi życiowej. Po igrzyskach w Londynie – trzecich w karierze, z których Hosszu wraca bez medalu (najbliżej sukcesu była na 400 m dow. – czwarte miejsce) – pomaga jej wyjść z depresji i bierze pod swoją opiekę.