Korespondencja z Tokio
Niektórzy mogą sobie dworować, że jest szarlatanem, bo uważa, że siła człowieka pochodzi z jelit. Właśnie dlatego prace nad jadłospisem podopiecznych zaczyna od kiszonek, a w Tokio faszerował je kimchi. Kryk należy też jednak do najcenniejszych zasobów polskiego sportu. To dziś jeden z najlepszych - jeśli nie najlepszy - trener w naszym kraju.
Zaczął pracę z kajakarkami w 2009 roku i stworzył dynastię. Polki przez 12 lat z każdej wielkiej imprezy przywoziły medale. Igrzyska olimpijskie w Londynie (2012) oraz Rio de Janeiro (2016) kończyła na podium dwójka, pięć lat temu wicemistrzynią olimpijską w jedynce została Marta Walczykiewicz. Teraz wywalczyliśmy dwa krążki, w tym ten najbardziej prestiżowy, czyli czwórki.
- Zdobyliśmy na poprzednich igrzyskach dwa medale, ale i tak oceniono nas przez pryzmat tej osady. Właśnie dlatego była ona teraz dla nas szczególnie ważna - mówi Kryk. Doświadczony szkoleniowiec już po sukcesie dwójki tonował nastroje i mówił, że jego podopieczne muszą kumulować energię. Justynie Iskrzyckiej oraz Helenie Wiśniewskiej nie pozwolił obejrzeć dekoracji, miały oszczędzać siły.
Dużo się podczas tego finału działo. Padało, zmieniał się wiatr, parowały okulary. Kiedy Polki minęły metę, wyszło słońce, a lały się już tylko łzy. Iskrzycka i Wiśniewska pierwszy raz w życiu stanęły na olimpijskim podium, Wiśniewska zrobiła to po raz drugi, a Naja - czwarty. - Ten jest najpiękniejszy, bo zdobyłyśmy go czwórką, z młodymi zawodniczkami w składzie - mówi.