Jest tym, czym Wimbledon dla tenisa i tor w Monte Carlo dla Formuły 1. Jedyny, niepowtarzalny i nieodmiennie groźny.
Streif nie bez powodu jest uważany za najtrudniejszą trasę zjazdową na świecie. Zaczyna się na wysokości 1665 m, potem jest ponad 3,3 km pędu po ścianie o średnim nachyleniu blisko 30 proc. Już po 100 metrach jest słynna “Pułapka na myszy”, gdzie nachylenie sięga 85 proc., to prawie przepaść. Potem nie jest łatwiej. Kilka lat temu przed metą zrobiono jeszcze jeden próg, który każe latać alpejczykom kolejne kilkadziesiąt metrów.
Groźna sława Streifa nie mija, tym bardziej że w czwartek podczas treningu ciężki wypadek miał mistrz świata w superkombinacji Daniel Albrecht. Upadł przed metą przy prędkości ok. 140 km/godz., stracił przytomność. Szwajcar nadal jest utrzymywany przez lekarzy w Innsbrucku w śpiączce farmakologicznej, jego stan w piątek oceniano jako stabilny.
Zawody w Kitzbuehel mają tradycję znacznie starszą niż Puchar Świata. Z góry Hahnenkamm zjeżdżano na łeb na szyję już pod koniec XIX wieku. W 1928 roku na górze zainstalowano pierwszą kolejkę z gondolą, pierwsze zawody międzynarodowe odbyły się trzy lata później.
Dla Austriaków pucharowy weekend w Kitzbuehel (w tym tygodniu po sobotnim zjeździe jest jeszcze slalom w niedzielę) to każdej zimy największe święto narciarstwa. Pod Hahnenkamm przyjeżdża kilkadziesiąt tysięcy osób. 40 stacji telewizyjnych robi transmisje dla 500 mln widzów.