W piątek na 10 km Justyna Kowalczyk biegła po trasie w Demino Ski Center w specjalnej czapce, bardziej przypominającej kominiarkę. W sobotę już każdy opatulał się, jak mógł, a Norwegowie w ogóle odmówili startu. W niedzielę jury powiedziało „dość”, bo mróz sięgał już minus 22 stopni.
– Przepisy mówią, że gdy jest zimniej niż minus 20 stopni, jury musi się zebrać. Nie było szans na ocieplenie, więc sędziowie odwołali starty – mówi „Rz” Aleksander Wierietielny, trener Justyny Kowalczyk. Nie odbył się bieg łączony – 7,5 km stylem klasycznym, zmiana nart i 7,5 km dowolnym – na który Kowalczyk czekała najbardziej. Wygrała tę konkurencję dwa tygodnie temu w Kanadzie, w niej chciała sobie poprawić humor po piątkowym pechowym starcie na 10 km (12. miejsce).
Na pociechę zostało piąte miejsce w sprincie. To, że Polka nie była w sobotę na podium, to raczej kwestia spóźnionego startu w finale i braku miejsca do ataków niż kryzysu formy. Polka wygrała bieg kwalifikacyjny, co udało jej się w PŚ pierwszy raz, zwyciężyła w ćwierćfinale, była trzecia w półfinale.
W biegu finałowym została na starcie, potem próbowała wyprzedzać to z jednej, to z drugiej strony. Na finiszu przegrała walkę o czwarte miejsce z liderką PŚ Aino Kaisą Saarinen. – Kilka razy dziewczyny ją przyblokowały, ale jesteśmy zadowoleni. Zdarzyły się Justynie błędy taktyczne, ale wolę, żeby popełniała je w PŚ niż na mistrzostwach – mówi trener Wierietielny.
Sprint wygrała Pirjo Muranen przed Włoszkami Arianną Follis i Magdą Genuin. W piątkowym biegu też na podium były dwie Włoszki Marianna Longa i Follis.