Przyjechała, zobaczyła, zwyciężyła. Dzięki Justynie Kowalczyk sportowa Polska odkryła, czym jest Vasaloppet – niezwykły bieg na dystansie 90 km z Sälen do Mory – jak wiąże się ze szwedzką koroną i ile znaczy dla Skandynawii.
Polka wygrała efektownie, włożyła na szyję zielony wieniec mistrzyni dobre kilka minut przed tymi, które od lat specjalizują się w bieganiu długodystansowym między jeziorami i lasami Dalarny.
Przygody były – mimo doświadczenia sięgającego 1922 roku organizatorom nie wyszedł start, stalowa siatka wstrzymująca 15 800 narciarzy nie opadła jak należy, wstrzymała znaczną grupę uczestników, także takich jak Kowalczyk – ruszających z pierwszej linii.
Strata okazała się do odrobienia, choć kto widział, przyzna, że łatwo w takich maratonach nie jest. W tym roku biegnącym przeszkadzała także ciepła pogoda, trasa była rozmokła, chwilami narty cięły lustra płytkiej wody, szans na rekord (i niemieckie auto w nagrodę) nie było, pozostało przyjąć tylko czek na 90 tys. koron szwedzkich. Tyle dostali triumfatorzy.
Justyna Kowalczyk biegła w barwach Russian Marathon Team – ekipy z założenia startującej tylko w długich biegach narciarskich. Pomoc była konieczna, bo to nie tylko podawanie napojów, ale regulacja tempa, zabezpieczenie przy złamaniu kijka lub upadku. W składzie RMT oprócz Polki miał startować także Aleksander Legkow, ale w ostatniej chwili został wykluczony ze względu na chorobę.