Przeszło panu przez myśl, że może zostać mistrzem świata?
Nie nastawiałem się na taki scenariusz, choć wiedziałem, że jestem mocny. W końcu na początku roku wygrałem dwa Puchary Świata, więc jeśli pojechałbym bezbłędnie, to byłoby mnie stać na zwycięstwo. Nie czułem presji, raczej luz wynikający z tego, że jestem liderem slalomu giganta, więc w tym momencie byłem najlepszy.
Czytaj więcej
Oskar Kwiatkowski został mistrzem świata, a Aleksandra Król zdobyła brąz w slalomie gigancie równoległym. To największe sukcesy w historii polskiego snowboardu.
Pierwszy przejazd, jak sam pan mówił, nie był zbyt udany.
Przejechałem się na brzuchu, ale szczęśliwie wstałem i dotarłem do mety ze stratą 1,6 sekundy do rywala. Byłem siódmy. Pierwszą myślą było: zepsułem sobie mistrzostwa świata. Zaraz potem jednak wziąłem się w garść i postanowiłem jechać na maksimum możliwości. Trasa była trudna, dziurawa, wyboista. Większość rywali jechała zachowawczo, żeby się nie wywrócić. Ja tak nie umiem, zaryzykowałem i za chwilę awansowałem na drugie miejsce. Potem było już dobrze, aż do finału.