Reklama
Rozwiń
Reklama

Grzegorz Krychowiak dla „Rzeczpospolitej”: Trzeba żyć chwilą

Zawsze wszyscy mi powtarzali, żebym grał w piłkę jak najdłużej. Wątpię, by bycie trenerem przynosiło tyle samo frajdy, ale to trudny zawód, a ja lubię, gdy ktoś mi mówi, że nie dam rady – opowiada „Rzeczpospolitej” Grzegorz Krychowiak, były piłkarz reprezentacji Polski.

Publikacja: 28.11.2025 04:30

Grzegorz Krychowiak dla „Rzeczpospolitej”: Trzeba żyć chwilą

Foto: mat.pras.

Wejście na Mount Everest, które oglądamy w serialu „Krychowiak: krok od szczytu”, wymagało dużej odwagi?

To było nowe doświadczenie, ale kierunek sam w sobie nie był przypadkowy. Dla mnie to jest metafora mojej kariery. Chociaż wydaje mi się, że nie tylko mojej, ale wielu ludzi, bo tylko od nas samych zależy, jak daleko w swoim życiu zajdziemy.

Pochodzi pan z Mrzeżyna. Twierdzi pan, że im szybciej się stamtąd wyjedzie, tym lepiej…

Jeżeli pochodzisz z bardzo małej miejscowości, to nie masz wielu możliwości. Ja wybrałem tę jedyną, która była, czyli grę w piłkę. To sprawiało mi czystą przyjemność. Opuściłem dom, gdy miałem dziesięć lat. Najpierw Kołobrzeg, później Szczecin i Gdańsk. W wieku 16 lat wybrałem się za granicę – do Bordeaux, więc każdy kolejny wyjazd oddalał mnie od domu. Powroty do domu były coraz rzadsze. Można powiedzieć, że te wyjazdy przygotowywały mnie na takie dłuższe rozstanie z rodzicami.

Czytaj więcej

Wojciech Szczęsny dla „Rzeczpospolitej". „Czasami warto być niekonsekwentnym"

Serial był okazją do nadrobienia czasu z ojcem?

Zdałem sobie sprawę, że często rozmawialiśmy o pogodzie, a nie o takich ważnych sprawach czy etapach swojej kariery, więc ten wyjazd do Mongolii na potrzeby serialu zapamiętam do końca życia.

Zobaczyliśmy całą prawdę, czy te rozmowy były bardziej intymne i nie chciał pan, żeby wszystko zostało pokazane?

Może pozmieniałem jakieś drobne rzeczy. Zaufałem Jankowi Dybusowi, który to wszystko zmontował, bo to nie było takie oczywiste, żeby stworzyć z tego serial. Dużo się działo, sporo jeździliśmy. Zrobił to naprawdę świetnie.

Reklama
Reklama

Twarda ręka ojca wojskowego pomogła panu w życiu?

To mi bardzo dużo dało, zwłaszcza wtedy, gdy musiałem radzić sobie sam. Inaczej jest, kiedy wracasz do domu o 16-17 i wiesz, że są w nim rodzice, a zupełnie inna sytuacja jest, jak wracasz do internatu i nie ma nikogo, oprócz twoich znajomych. A wiadomo, jakie pomysły przychodzą do głowy, kiedy masz 13, 14 czy 15 lat.

Kiedy kończysz trening, ale w domu czeka na ciebie rodzina, to nieważne, w jakim mieście się znajdujesz, czy ci się podoba, czy nie

Zwiedził pan kawał świata, grał we Francji, w Hiszpanii, Anglii, Rosji, Arabii Saudyjskiej i na Cyprze. Gdzie żyło się panu najlepiej?

Trzeba to podzielić na dwie kwestie. Pierwsza to strona piłkarska. Jeśli osiągasz jakieś sukcesy, to zazwyczaj tam żyje ci się dobrze. Druga to sprawy pozasportowe. Kiedy kończysz trening, ale w domu czeka na ciebie rodzina, to nieważne, w jakim mieście się znajdujesz, czy ci się podoba, czy nie. Zawsze powtarzam, że jestem bardzo wdzięczny swojej partnerce, która podporządkowała się mojej karierze. Jeździła ze mną wszędzie, a to nie jest takie łatwe. Ktoś powie, że to żona piłkarza, więc nie powinna narzekać, ale gdy zmieniasz klub co rok albo co dwa lata, to w dłuższym okresie może stać się męczące.

Ta spokojna głowa pomagała na boisku?

Czasem idzie ci lepiej, czasem gorzej, ale kiedy wiesz, że po meczu czy po treningu możesz spędzić czas razem z żoną, to pozwala się zresetować i nie myśleć 24 godziny na dobę o piłce.

Okresem, w którym trudno się panu oddychało, była przeprowadzka do PSG. Czego zabrakło, by osiągnąć sukces w Paryżu?

Znałem swoje mocne strony i wiedziałem, czego brakuje temu zespołowi – wydaje mi się, że takiego charakteru, agresywnej gry, walki. Myślałem, że potrzebują defensywnego pomocnika, ale trener zdecydował po pewnym czasie zupełnie inaczej. Mimo że znaliśmy się bardzo dobrze z Sevilli, postawił na innego zawodnika. Ale takie są realia futbolu, nikt nie zagwarantuje ci gry, musisz sobie to wywalczyć i tylko od ciebie zależy, czy zasługujesz na miejsce w składzie czy nie.

Ma pan żal do Unaia Emery'ego?

Wtedy miałem, ale z czasem zrozumiałem, że chciał jak najlepiej dla zespołu. Trzeba zaakceptować tę decyzję. Dla mnie to też było nowe doświadczenie.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Grzegorz Krychowiak: Zrozumiałem, że jestem wybrańcem

Przyznaje pan jednak w serialu, że to był moment, w którym pańska pewność siebie spadła i po raz pierwszy w karierze nie chciał pan iść na trening…

Myślę, że byłoby to dla mnie dużo trudniejsze, gdyby to wydarzyło się w innym mieście niż w Paryżu. Wychodziłem z założenia, że mogę tylko ciężko pracować, by spróbować odzyskać miejsce w składzie, albo zmienić klub. No i tak się to wszystko potoczyło.

To wróćmy do Sevilli, z którą podbijał pan piłkarskie salony. Do czego można porównać strzelenie gola w takim meczu jak finał Ligi Europy – i to na PGE Narodowym?

Myślę, że można to porównać do historii Wojtka Szczęsnego, który przerywa emeryturę i podpisuje kontrakt z Barceloną. To hollywoodzki scenariusz. Nie można byłoby sobie tego lepiej wyobrazić. Nie wiem, co tam musiałoby się jeszcze wydarzyć. Chyba tylko smok mógłby przelecieć nad tym stadionem.

Lepiej byłoby tylko, gdyby stało się to w finale Ligi Mistrzów…

Ale wtedy serial nie nosiłby tytułu „Krok od szczytu”.

Po porażkach czy w trudniejszych okresach nie dzwoniłem do rodziców, bo wiedziałem, że oni to bardzo przeżywają

Mówi pan: „wszyscy powtarzają, że porażki motywują do cięższej pracy, a ja miałem na odwrót”...

Gdy wygrywałem, to następnego dnia zawsze byłem pierwszy na treningu. Emocje związane ze zwycięstwami tak mi się spodobały, że chciałem je czuć ciągle. Wiedziałem, że mogę to osiągnąć poprzez ciężką pracę, profesjonalne podejście do zawodu, odpowiednią dietę i regenerację. Porażki natomiast zaprzątały moją głowę, wszystko dokładnie analizowałem, wyciągałem wnioski, czemu tak się stało.

Reklama
Reklama

Rozegrał pan w kadrze 100 meczów – gdyby miał pan wybrać ten jeden najważniejszy, to który by to był?

Pewnie wróciłbym do porażki z Portugalią w ćwierćfinale Euro 2016, bo to był ten moment, w którym naprawdę mogliśmy zrobić z reprezentacją coś wielkiego.

Czyli jednak nie rzut karny w meczu ze Szwajcarią decydujący o awansie do ćwierćfinału tamtego Euro?

Nie. Gdybym miał możliwość zmienienia czegoś, to wróciłbym do spotkania z Portugalią. Nie jesteśmy Hiszpanią czy Francją, taka szansa zdarza się raz na kilka pokoleń. Życzę chłopakom, by mogli doświadczyć czegoś takiego, bo to się pamięta przez całe życie.

A ten najgorszy moment w kadrze to czerwona kartka podczas Euro 2020 w meczu ze Słowacją?

Zdecydowanie. Nie chodzi nawet o hejt, ale o świadomość popełnionego błędu, który kosztował zespół wyjście z grupy.

Jeden z odcinków serialu nosi tytuł „Moda na krytykę”. Opowiada w nim pan jednak, że starał się nie czytać negatywnych komentarzy i dowiadywał się pan o nich od rodziny.

Rzeczywiście totalnie się od tego odcinałem, nie zaglądałem do internetu. Po porażkach czy w trudniejszych okresach nie dzwoniłem do rodziców, bo wiedziałem, że oni to bardzo przeżywają. Kiedy dziś przyjeżdżam do Polski, to widzę ze strony kibiców ogromny szacunek. Dziękują za te wszystkie mecze, za to, co zrobiłem dla reprezentacji. Ale były też trudniejsze momenty – jak koniec kariery w kadrze. Ludzie lubią zmiany. Jak komuś coś nie idzie, to trzeba od razu szukać alternatywy, ale nigdy nie ma gwarancji, że ten drugi zawodnik będzie lepszy. Czasem dopiero, gdy coś stracisz, rozumiesz, jak ktoś był ważny. Czy to w związku czy w piłce.

Wygranie Ligi Europy w Warszawie to największa ekscytacja, jaką poczułem w piłce. Ale to trwało kilka dni, może tydzień. 100 meczów w reprezentacji to zupełnie inne doznanie

Reklama
Reklama

Mówi pan, że z presji, jaka towarzyszy grze w kadrze, zdał sobie sprawę dopiero po czasie.

Swoją karierę podporządkowałem bardzo reprezentacji. To był mój priorytet, dlatego zależało mi, by w każdym klubie grać systematycznie, żeby zasłużyć na powołanie. Gdy podjąłem decyzję o rezygnacji z gry w kadrze, nic już nie musiałem. Poczułem spokój. Wygranie Ligi Europy w Warszawie to największa ekscytacja, jaką poczułem w piłce. Ale to trwało kilka dni, może tydzień. 100 meczów w reprezentacji to zupełnie inne doznanie. Duma i spokój, że już nic nie muszę.

W serialu rozmawiacie z Wojtkiem Szczęsnym na plaży w Barcelonie. W pewnym momencie zastanawia się pan, dlaczego wam się udało, a innym nie. Wojtek mówi, że to szczęście, a według pana?

Uważam, że najważniejsze jest to, co wyniosłeś z domu – w moim przypadku dyscyplina taty, miłość mamy. To idealnie komponuje się w całość i później to, co masz w głowie, odgrywa najważniejszą rolę. Kluczowe znaczenie ma tu twój charakter, mental, to on pozwala ci przejść te trudniejsze momenty. Obaj z Wojtkiem dostaliśmy czerwone kartki na otwarcie mistrzostw Europy, więc wiemy, co to znaczy.

Szczęsny przekonuje, że z wiekiem mecze w kadrze stały się dla niego ważniejsze. A dla pana?

Wojtek chyba mówi o tym, że nie grał tylko dla siebie, lecz może także dla swojego syna, który oglądał go z zupełnie innej perspektywy. Widział jego reakcję, jaką radość sprawia mu oglądanie taty. Moim celem było, żeby rozegrać te sto meczów. To mnie motywowało.

Twierdzi pan, że przyjemność z gry w piłkę wróciła w Lokomotiwie Moskwa. Był pan jednym z najlepszych zawodników w lidze rosyjskiej, ale wybuchła wojna. Spakował pan walizki, zachęcał innych do wyjazdu, ale byli tacy, którzy zostali i grają tam nadal…

Nie chcę tego oceniać. Każdy podejmuje taką decyzję, jaką uważa za słuszną. Ja mam czyste sumienie.

Czytaj więcej

„Gość Rzeczpospolitej” Andrzej Bargiel. „Trzeba znać swoje możliwości”
Reklama
Reklama

Zaczął pan kurs na trenera. Widzi pan siebie w przyszłości jako szkoleniowca klubowego czy selekcjonera?

Jeszcze o tym nie myślę. Na razie inne rzeczy sprawiają mi przyjemność. Nie ukrywam jednak, że ta trenerka jest interesująca, bo jest trudna, a ja lubię, gdy ktoś mi mówi, że nie dam rady. To mnie jeszcze bardziej motywuje, kiedy mogę udowodnić komuś, że jestem w stanie to zrobić. Wątpię jednak, że bycie trenerem przynosi tyle samo frajdy, co gra w piłkę. Zawsze wszyscy mi powtarzali, żebym grał jak najdłużej.

Wspomniał pan o przyjemniejszych rzeczach, którymi się teraz zajmuje. Co miał pan na myśli?

Zaczynam nowy serial, już nie o mnie. To bardziej program. Sprawia mi mnóstwo frajdy, ale na razie za wcześnie, by o tym mówić.

Miał być również podcast w internecie…

Też będzie. Poznawanie historii innych ludzi, uprawiających różne dyscypliny, bardzo mnie interesuje. Zwłaszcza tych, którzy zajmują się sportem indywidualnym.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że by być szczęśliwym, trzeba żyć chwilą. I w stu procentach się z tym zgadzam. Mój tata martwi się na zapas, a na koniec dnia siedem na dziesięć rzeczy się nie wydarza

Szczęsnemu decyzję o przerwaniu emerytury pomogła podjąć żona. Pan długo się zastanawiał, zanim podpisał kontrakt z Mazurem Radzymin?

To była wyłącznie moja decyzja i podjąłem ją błyskawicznie. Nie było żadnych negocjacji. Kuba (raper Quebonafide, właściciel klubu – przyp. red.) zapytał mnie, czy u niego zagram. Powiedziałem: „ok, wyślij mi tylko kontrakt”. Przyniósł kartkę ze spisaną umową, nawet nie musiałem dzwonić do prawnika. Jak widać, by grać w okręgówce, nie trzeba konsultować się z prawnikiem.

Reklama
Reklama

Jak idą negocjacje z małżonką w sprawie dziecka?

Na razie nic się nie zmieniło. Najpierw muszę uporządkować swoje życie po futbolu. Teraz robię bardzo dużo rzeczy. Rozwijam markę Balamonte, mamy salony w Poznaniu i Warszawie. Obecnie, kiedy jestem na miejscu, staram się jeszcze bardziej w to angażować, spotykać się z ludźmi, rozmawiać. Ostatnio mieliśmy prezentację w kancelarii prawnej, pokazywałem naszą nową kolekcję. Musiałem używać zupełnie innego języka niż na co dzień. To była dla mnie nowość.

Czyli żyje pan chwilą?

Dokładnie. Ktoś kiedyś powiedział mi, że by być szczęśliwym, trzeba żyć chwilą. I w stu procentach się z tym zgadzam. Mój tata martwi się na zapas, a na koniec dnia siedem na dziesięć rzeczy się nie wydarza. Jeżeli będziemy w kółko analizować nasze błędy, zastanawiać się, co mogliśmy zrobić lepiej, a zawsze można zrobić coś lepiej, to nigdy nie będziemy szczęśliwi. Ja nie mam z tym problemu.

Dokument „Krychowiak: krok od szczytu” można od 27 listopada oglądać na platformie SkyShowtime

Wejście na Mount Everest, które oglądamy w serialu „Krychowiak: krok od szczytu”, wymagało dużej odwagi?

To było nowe doświadczenie, ale kierunek sam w sobie nie był przypadkowy. Dla mnie to jest metafora mojej kariery. Chociaż wydaje mi się, że nie tylko mojej, ale wielu ludzi, bo tylko od nas samych zależy, jak daleko w swoim życiu zajdziemy.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Piłka nożna
Liga Konferencji. Kryzys Legii nadal trwa, zwycięska Jagiellonia
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Piłka nożna
Liga Konferencji. Częstochowskimi rymami w trenera Papszuna. Wygrane Lecha i Rakowa
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Arsenal przerwał serię Bayernu, popis Kyliana Mbappe, bramka Piotra Zielińskiego
Piłka nożna
FIFA pod rękę z Saudyjczykami. Kontrakt wart miliard dolarów
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Barcelona rozbita w Londynie, Robert Lewandowski niewidoczny
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama