Wejście na Mount Everest, które oglądamy w serialu „Krychowiak: krok od szczytu”, wymagało dużej odwagi?
To było nowe doświadczenie, ale kierunek sam w sobie nie był przypadkowy. Dla mnie to jest metafora mojej kariery. Chociaż wydaje mi się, że nie tylko mojej, ale wielu ludzi, bo tylko od nas samych zależy, jak daleko w swoim życiu zajdziemy.
Pochodzi pan z Mrzeżyna. Twierdzi pan, że im szybciej się stamtąd wyjedzie, tym lepiej…
Jeżeli pochodzisz z bardzo małej miejscowości, to nie masz wielu możliwości. Ja wybrałem tę jedyną, która była, czyli grę w piłkę. To sprawiało mi czystą przyjemność. Opuściłem dom, gdy miałem dziesięć lat. Najpierw Kołobrzeg, później Szczecin i Gdańsk. W wieku 16 lat wybrałem się za granicę – do Bordeaux, więc każdy kolejny wyjazd oddalał mnie od domu. Powroty do domu były coraz rzadsze. Można powiedzieć, że te wyjazdy przygotowywały mnie na takie dłuższe rozstanie z rodzicami.
Czytaj więcej
Mój powrót do reprezentacji Polski nie miałby sensu, bo tylko namieszałbym w głowie trenerowi i z...
Serial był okazją do nadrobienia czasu z ojcem?
Zdałem sobie sprawę, że często rozmawialiśmy o pogodzie, a nie o takich ważnych sprawach czy etapach swojej kariery, więc ten wyjazd do Mongolii na potrzeby serialu zapamiętam do końca życia.
Zobaczyliśmy całą prawdę, czy te rozmowy były bardziej intymne i nie chciał pan, żeby wszystko zostało pokazane?
Może pozmieniałem jakieś drobne rzeczy. Zaufałem Jankowi Dybusowi, który to wszystko zmontował, bo to nie było takie oczywiste, żeby stworzyć z tego serial. Dużo się działo, sporo jeździliśmy. Zrobił to naprawdę świetnie.