Gdyby rok temu ktoś powiedział panu, że będzie pan świętował mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną i zostanie w katalońskim klubie na dłużej, uznałby go pan za szaleńca czy wizjonera?
Za szaleńca. Zupełnie nie wyobrażałem sobie powrotu do profesjonalnej piłki, ale Arsene Wenger trafił w czuły punkt. Gdy spotkałem się z nim w trakcie realizacji filmu dokumentalnego, powiedział, że może wybrałem złe drzwi i jeszcze wrócę na boisko. Pomyślałem wtedy: „co on gada?”, ale zabolało mnie ego. Nazajutrz dostałem telefon z Barcelony i po paru dniach podjąłem decyzję, że wznawiam karierę. Już podczas emerytury rozmawiałem z Matą na temat gry w jego Tajfunie (klub z Ostrowa Lubelskiego, w którym słynny raper został prezesem – przyp. red.), a kilka miesięcy później świętowałem potrójną koronę z Barceloną. Nie wierzyłem, że ktokolwiek lub cokolwiek będzie mnie w stanie przekonać do zmiany decyzji, ale dzisiaj z perspektywy czasu absolutnie tego nie żałuję. Okazuje się, że czasami warto być niekonsekwentnym.
Wenger przekonuje, że bez wstawania rano na trening życie się dłuży. Pan twierdzi z kolei: „Czułem się nieswojo w byciu byłym piłkarzem”.
Mówiłem to w kontekście pożegnania z Juventusem. Pojechałem do Turynu, widziałem, jak chłopaki wychodzą na boisko, z wszystkimi bardzo serdecznie się przywitałem, życzyłem im powodzenia. Nie czułem, że to moi byli koledzy z pracy, wręcz przeciwnie – że to nadal moi kumple i powinienem być tam z nimi. To był jedyny moment, kiedy pomyślałem, że może za wcześnie na emeryturę, chociaż decyzja o rozstaniu z Juventusem została podjęta za mnie. Generalnie jednak nie tęskniłem za piłką. Dopiero co urodziła się moja córka. Mogłem – tyle, na ile potrafiłem – pomóc swojej żonie. Syn fajnie zaaklimatyzował się w nowej szkole w Marbelli. Byliśmy szczęśliwi. Ta zmiana nie była nam na rękę, ale była chyba zbyt piękną i romantyczną historią, by odmówić.
Czytaj więcej
Mecz Barcelony z Paris Saint-Germain to jeden z największych hitów jesieni w Lidze Mistrzów. Wojc...
Decyzję o powrocie z emerytury oddał pan jednak w ręce żony…
To był jedyny przypadek, o czym zresztą mówię w filmie, kiedy podjąłem decyzję wbrew sobie. Nie chciałem tego robić, bałem się, bo nie wiedziałem, czy jestem w stanie wrócić na wysoki poziom sportowy – trzy miesiące leżenia na sofie to dużo, zwłaszcza w moim wieku. Poza tym uważałem, że nie do końca pasuję profilem do tego zespołu i jego stylu gry. Było dużo więcej wątpliwości niż sygnałów, że to musi się udać. Nie ukrywam, że w mojej żonie szukałem wsparcia, by móc powiedzieć „nie”. Ale ona mi tego wsparcia nie dała. Namawiała mnie, że to zbyt wielka szansa i że jako rodzina sobie poradzimy. Jakkolwiek by mnie to nie bolało, muszę przyznać, że miała rację.
Kobiety w pańskim życiu zawsze odgrywały ważną rolę?
Zdecydowana większość autorytetów oraz ludzi, z których zdaniem się liczyłem, to były kobiety. Miały na mnie większy wpływ niż mężczyźni. Obie babcie, mama, Bobby, u której mieszkałem w Londynie, moja żona, teraz córka. W życiu sportowym było już odwrotnie. Kobiety mnie wspierały, ale to trenerzy i koledzy z drużyny byli dla mnie autorytetami.