Reklama

Wojciech Szczęsny dla „Rzeczpospolitej". „Czasami warto być niekonsekwentnym"

Mój powrót do reprezentacji Polski nie miałby sensu, bo tylko namieszałbym w głowie trenerowi i zabrał miejsce któremuś z chłopaków – mówi „Rzeczpospolitej” Wojciech Szczęsny, bramkarz Barcelony, który w kadrze rozegrał 84 mecze.

Publikacja: 06.10.2025 06:00

Wojciech Szczęsny dla „Rzeczpospolitej". „Czasami warto być niekonsekwentnym"

Foto: Fabrizio Carabelli/IPA Sport / ipa-agency.net (PAP/PA)

Gdyby rok temu ktoś powiedział panu, że będzie pan świętował mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną i zostanie w katalońskim klubie na dłużej, uznałby go pan za szaleńca czy wizjonera?

Za szaleńca. Zupełnie nie wyobrażałem sobie powrotu do profesjonalnej piłki, ale Arsene Wenger trafił w czuły punkt. Gdy spotkałem się z nim w trakcie realizacji filmu dokumentalnego, powiedział, że może wybrałem złe drzwi i jeszcze wrócę na boisko. Pomyślałem wtedy: „co on gada?”, ale zabolało mnie ego. Nazajutrz dostałem telefon z Barcelony i po paru dniach podjąłem decyzję, że wznawiam karierę. Już podczas emerytury rozmawiałem z Matą na temat gry w jego Tajfunie (klub z Ostrowa Lubelskiego, w którym słynny raper został prezesem – przyp. red.), a kilka miesięcy później świętowałem potrójną koronę z Barceloną. Nie wierzyłem, że ktokolwiek lub cokolwiek będzie mnie w stanie przekonać do zmiany decyzji, ale dzisiaj z perspektywy czasu absolutnie tego nie żałuję. Okazuje się, że czasami warto być niekonsekwentnym.

Wenger przekonuje, że bez wstawania rano na trening życie się dłuży. Pan twierdzi z kolei: „Czułem się nieswojo w byciu byłym piłkarzem”.

Mówiłem to w kontekście pożegnania z Juventusem. Pojechałem do Turynu, widziałem, jak chłopaki wychodzą na boisko, z wszystkimi bardzo serdecznie się przywitałem, życzyłem im powodzenia. Nie czułem, że to moi byli koledzy z pracy, wręcz przeciwnie – że to nadal moi kumple i powinienem być tam z nimi. To był jedyny moment, kiedy pomyślałem, że może za wcześnie na emeryturę, chociaż decyzja o rozstaniu z Juventusem została podjęta za mnie. Generalnie jednak nie tęskniłem za piłką. Dopiero co urodziła się moja córka. Mogłem – tyle, na ile potrafiłem – pomóc swojej żonie. Syn fajnie zaaklimatyzował się w nowej szkole w Marbelli. Byliśmy szczęśliwi. Ta zmiana nie była nam na rękę, ale była chyba zbyt piękną i romantyczną historią, by odmówić.

Czytaj więcej

Historia lubi się powtarzać. Wojciech Szczęsny znów w bramce Barcelony, w środę zagra z PSG

Decyzję o powrocie z emerytury oddał pan jednak w ręce żony…

To był jedyny przypadek, o czym zresztą mówię w filmie, kiedy podjąłem decyzję wbrew sobie. Nie chciałem tego robić, bałem się, bo nie wiedziałem, czy jestem w stanie wrócić na wysoki poziom sportowy – trzy miesiące leżenia na sofie to dużo, zwłaszcza w moim wieku. Poza tym uważałem, że nie do końca pasuję profilem do tego zespołu i jego stylu gry. Było dużo więcej wątpliwości niż sygnałów, że to musi się udać. Nie ukrywam, że w mojej żonie szukałem wsparcia, by móc powiedzieć „nie”. Ale ona mi tego wsparcia nie dała. Namawiała mnie, że to zbyt wielka szansa i że jako rodzina sobie poradzimy. Jakkolwiek by mnie to nie bolało, muszę przyznać, że miała rację.

Kobiety w pańskim życiu zawsze odgrywały ważną rolę?

Zdecydowana większość autorytetów oraz ludzi, z których zdaniem się liczyłem, to były kobiety. Miały na mnie większy wpływ niż mężczyźni. Obie babcie, mama, Bobby, u której mieszkałem w Londynie, moja żona, teraz córka. W życiu sportowym było już odwrotnie. Kobiety mnie wspierały, ale to trenerzy i koledzy z drużyny byli dla mnie autorytetami.

Reklama
Reklama

Moja żona namawiała mnie, że oferta z Barcelony to zbyt wielka szansa i że jako rodzina sobie poradzimy. Jakkolwiek by mnie to nie bolało, muszę przyznać, że miała rację

Wojciech Szczęsny

A podwórko na ile pana ukształtowało? Pochodzi pan z Grochowa, typowe osiedle, blokowisko, lata 90.

Wiele wartości, które przydały mi się potem w życiu, wyniosłem właśnie z podwórka. U nas grało się głównie w piłkę, czasami bawiliśmy się na trzepakach. Nauczyłem się funkcjonowania w zespole, umiejętności wygrywania i przegrywania, szacunku dla przeciwnika. Sport to bardzo prosty sposób na wychowanie dzieci. Możemy starać się jako rodzice przekazywać wartości, ale piłka nożna robi to sama za ciebie. Piłka, podwórko, starsi koledzy, bo obracałem się wśród rówieśników brata – to wszystko mnie ukształtowało i nauczyło radzić sobie w każdej sytuacji. Jestem za to bardzo wdzięczny.

Bycie synem znanego bramkarza było błogosławieństwem czy przekleństwem?

Zależy gdzie i kiedy. Nie pamiętam pierwszych lat mojego życia, kiedy tata był w Legii Warszawa. Domyślam się, że wtedy wiązało się to z przyjemnymi reakcjami ludzi. Ale gdy grał już w Widzewie Łódź, Polonii Warszawa i Wiśle Kraków to dorastanie na Grochowie przynosiło więcej szkód niż korzyści. Tata bardzo szybko został w naszych rejonach znienawidzony. Tych bolesnych sytuacji było tak dużo, że woleliśmy się nie przyznawać, choć i tak większość wiedziała, że tych dwóch to synowie Szczęsnego. Trochę się w życiu nasłuchałem na temat tego, jak to „j***ć Szczęsnego i całą rodzinę jego”, „Szczęsny p***ł Legię sprzedał”. To bardzo nieprzyjemne, ale buduje twoją odporność na złe opinie ludzi na twój temat. Po takim chrzcie w młodym wieku później nie miałem już problemów z krytyką.

Czytaj więcej

Wojciech Szczęsny wrócił do bramki Barcelony. Czy zagra też w El Clasico?

Co się czuje, debiutując w Premier League przeciw wielkiemu Manchesterowi United, w którym gra jeszcze Wayne Rooney, a na trenerskiej ławce siedzi Alex Ferguson?

Za wiele nie pamiętam, ale myślę, że nie było tam strachu – bardziej podekscytowanie. Byłem młody i niedoświadczony, ale ten entuzjazm mnie niósł. Wszedłem już wtedy na taki poziom sportowy, że byłem na to gotowy i wierzyłem, że dam sobie radę. Chciałem udowodnić swoją przydatność dla zespołu. Po tym meczu do bramki wrócił jeszcze Łukasz Fabiański, ale gdy doznał kolejnej kontuzji, to miejsca w składzie już nie oddałem. Dla mnie to była okazja, by pokazać światu, że ten młody może osiągnąć coś fajnego.

Zawsze okazywał więcej pewności siebie, niż miał – mówi w dokumencie Wenger. – Ta pewność siebie w którymś momencie go zgubiła – dodaje Grzegorz Krychowiak. Zgadza się pan z tym?

Na pewno zgadzam się z opinią Wengera. Grałem dużo odważniej, niż moje umiejętności i mój charakter wówczas mi pozwalały. Czy ta pewność siebie mnie zgubiła? To jest fajnie pokazane w filmie. Moje czerwone kartki, rzuty karne. Nie chcę siebie klepać po plecach, ale to było zawsze poświęcenie dla zespołu. Kiedy czułem, że jestem ostatnią deską ratunku, to nawet jeśli ma to mnie kosztować wyrzucenie z boiska i mam być obwiniany, wezmę to na klatę. Myślę, że takie nastawienie zdecydowanie więcej mi dało, niż zabrało. Cztery czerwone kartki w karierze i parę karnych jestem w stanie przeboleć, nie mam z tym problemu. To, że zrobiłem taką karierę, zawdzięczam też jednak temu, że nigdy nie bałem się wziąć odpowiedzialności na własne barki. Myślę, że wszyscy wiedzieli, że w trudnych sytuacjach można na mnie polegać. Więcej razy tyłek ludziom ratowałem, niż przeszkadzałem.

Reklama
Reklama

Czy rozmowa z Wengerem, do której doszło w filmie, rzeczywiście była dla pana tak ważna?

Tak, bo pożegnanie z Arsenalem było niewyjaśnioną kwestią w moim życiu. Nie rozumiałem tej decyzji. Drużyna była akurat na obozie w Azji, przyszła oferta, klub ją zaakceptował. Nie miałem okazji z nikim się pożegnać. Przez wiele lat nie udało mi się spotkać z Wengerem. Chciałem zrozumieć powody, dla których mnie skreślił, a nawet spróbować uzyskać od niego potwierdzenie, że może popełnił błąd. To dało mi dużą ulgę. Poza kamerami spędziliśmy jeszcze ze sobą kilka godzin, zjedliśmy razem obiad, poszliśmy na spacer. To spotkanie było dla mnie wyjątkowo istotne i cieszę się, bo to fajny smaczek dla tego filmu, że jesteśmy w stanie usiąść razem i nie nagrywać nudnej setki, w której on opowiada o mnie, tylko szczerze porozmawiać.

Przez wiele lat nie udało mi się spotkać z Wengerem. Chciałem zrozumieć powody, dla których mnie skreślił, a nawet spróbować uzyskać od niego potwierdzenie, że może popełnił błąd. To dało mi dużą ulgę

Wojciech Szczęsny

A mundial w Katarze był takim momentem odkupienia? Z wielkimi turniejami długo było panu nie po drodze, a na ostatnich mistrzostwach świata obronił pan dwa rzuty karne, w tym jedenastkę Leo Messiego, przyczyniając się do wyjścia reprezentacji z grupy po 36 latach przerwy.

W tamtym momencie w ogóle o tym nie myślałem. Ale na pewno jest taka ulga. Miałem fajną karierę sportową i nie zwieńczyć tego dobrym występem w barwach reprezentacji na wielkim turnieju, to byłby duży niedosyt. Mundial w Katarze pozwolił polskim kibicom zrozumieć, że ten Wojtek Szczęsny, którego w Europie tak chwalą, to dobry bramkarz, który daje dużo także kadrze. Nie jest tak, że przyjeżdża do Polski i mu nie zależy. Bardzo mnie to odblokowało, czułem się zupełnie inaczej, grając później w koszulce z orzełkiem na piersi – jak lider tego zespołu. Miałem większą satysfakcję z gry.

Kamil Grosicki w czerwcu żegnał się z kadrą, a już we wrześniu do niej wrócił. Co by musiało się stać, byśmy zobaczyli pana znów w bramce reprezentacji Polski?

Taka myśl przyszła mi do głowy, kiedy wróciłem do piłki: „OK, znów gram, ale co z reprezentacją?”. Doszedłem jednak do wniosku, że nie ma to kompletnie sensu, bo tylko namieszam w głowie trenerowi i zabiorę miejsce któremuś z chłopaków. I wydaje mi się, że była to słuszna decyzja. Plan był taki, że wracam tylko na dziewięć miesięcy, tymczasem cykl przygotowawczy do mundialu w USA, Kanadzie i Meksyku to dwa lata. Rozumiem Kamila Grosickiego, gratuluję mu, że zagrał. Nie uważam, że nie przyda się tej reprezentacji, jest świetnym zawodnikiem, ale czasem trzeba pomyśleć czyim kosztem się to odbywa. Czy nie odbieram szansy komuś, kto na nią zasługuje i w przyszłości może być znaczącą postacią dla polskiego futbolu, po to, by rozegrać dwa czy trzy mecze więcej w kadrze? Sądzę, że byłoby to niesprawiedliwe.

Dokument SZCZĘSNY zadebiutuje na Prime Video 10 października

 

Gdyby rok temu ktoś powiedział panu, że będzie pan świętował mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną i zostanie w katalońskim klubie na dłużej, uznałby go pan za szaleńca czy wizjonera?

Za szaleńca. Zupełnie nie wyobrażałem sobie powrotu do profesjonalnej piłki, ale Arsene Wenger trafił w czuły punkt. Gdy spotkałem się z nim w trakcie realizacji filmu dokumentalnego, powiedział, że może wybrałem złe drzwi i jeszcze wrócę na boisko. Pomyślałem wtedy: „co on gada?”, ale zabolało mnie ego. Nazajutrz dostałem telefon z Barcelony i po paru dniach podjąłem decyzję, że wznawiam karierę. Już podczas emerytury rozmawiałem z Matą na temat gry w jego Tajfunie (klub z Ostrowa Lubelskiego, w którym słynny raper został prezesem – przyp. red.), a kilka miesięcy później świętowałem potrójną koronę z Barceloną. Nie wierzyłem, że ktokolwiek lub cokolwiek będzie mnie w stanie przekonać do zmiany decyzji, ale dzisiaj z perspektywy czasu absolutnie tego nie żałuję. Okazuje się, że czasami warto być niekonsekwentnym.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Piłka nożna
Izrael gra o mundial. FIFA i UEFA zwlekają z sankcjami
Piłka nożna
Kadra na Nową Zelandię i Litwę. Bez niespodzianek, wracają Skóraś i Kozłowski
Piłka nożna
Trzy zwycięstwa i porażka. Polskie drużyny zaczęły grę w Lidze Konferencji
Piłka nożna
Liga Konferencji. Puchar na miarę polskich możliwości
Piłka nożna
Historia lubi się powtarzać. Wojciech Szczęsny znów w bramce Barcelony, w środę zagra z PSG
Reklama
Reklama