Pod koniec sierpnia ogłosił pan, że jedzie do Nepalu, żeby zjechać na nartach z Mount Everestu i jakiś miesiąc później jest pan z powrotem w Warszawie, po misji zakończonej sukcesem. Szybko poszło?
Zawsze swoje plany ogłaszam dzień przed wyjazdem i potem od razu uciekam w góry. Czy poszło szybko? Nie wiem. Próbowaliśmy wejść już 14 września, ale wtedy się nie udało, bo zatrzymał nas śnieg i zagrożenie lawinowe. Odbiliśmy się od wysokości ośmiu tysięcy metrów. Dopiero po sześciu dniach podjęliśmy kolejną próbę. Było trudno, bo zespół był zmęczony i nie wierzył, że uda nam się osiągnąć cel. Wszyscy chcieli wracać i nie ma się co dziwić, bo warunki jesienne są bardzo trudne. To widać po statystykach, bo nawet nie wiem, kiedy było ostatnie beztlenowe wejście na Mount Everest o tej porze roku. Nawet ostatnie wejście z tlenem było jakieś 15-20 lat temu. Tylko że wtedy to były duże wyprawy, a teraz byliśmy w górach sami. W takiej sytuacji trzeba samemu przygotować drogę, zabezpieczyć ją. Jest sporo zabawy, lodowiec jest dużo bardziej wymagający. Pada mnóstwo śniegu, lód jest słabej jakości, na sześciu tysiącach metrów pada deszcz.
Wszystko musieliście zrobić sami?
Standardowo zajmują się tym „icefall doctors”, czyli przedstawiciele lokalnej społeczności zaangażowani przez park narodowy. Trzeba ich wynająć, bo dzięki temu mają pracę i samemu niczego nie można nawet dotykać. Teraz nikt nie chciał się podjąć przygotowania trasy, więc musieliśmy to zrobić sami.
Czytaj więcej
Andrzej Bargiel zdobył szczyt Mount Everest (8849 m n.p.m.) bez tlenu i z sukcesem zjechał z nieg...
Lokalni mieszkańcy bali się wychodzić w góry?
Według nich jesienią warunki są tak trudne i odmienne od tych, do których są przyzwyczajeni, że nie chcą się tego podejmować. Uważają, że to jest niebezpieczne i za trudne dla nich. Na szczęście mogliśmy to zrobić samodzielnie, a nie jest to oczywiste, że dostaje się pozwolenie na taką działalność.
Ile czasu spędził pan w tzw. „strefie śmierci”?
Zależy, jak to liczyć. Do obozu czwartego dotarłem około godziny 12. Przespałem się tam i wyszedłem o 11 następnego dnia. Na wysokości 7900 metrów i wyżej spędziłem ponad 24 godziny.