Matkowski i Erlich pokonali mistrzów Wimbledonu 2017 po dobrym, długim meczu (6:7 (5-7), 6:4, 7:6 (7-4), 7:6 (10-8)), na który warto było patrzeć także dlatego, że był doskonałym promocją debla na trawie.
Czytaj także: Agnieszka Radwańska odpada w drugiej rundzie Wimbledonu
Spięć było wiele, momentów do bicia braw też, niektóre wymiany z efektownych pokazówek rodem, największe emocje przyszły w tie-breaku decydującego seta, gdy Kubot i Melo prowadzili 6-3, lecz przegrali.
Oceny wystawione naprędce po spotkaniu były zgodne: na korcie nr 17 w ten upalny dzień rządził Marcin Matkowski. Serwował świetnie (jego partner także), odbierał pewnie serwisy, pod siatką prezentował znane od lat umiejętności i świetny refleks.
– Nie wiem, czy był to mój najlepszy mecz wimbledoński, Jonathan też dobrze grał, nawet jeśli serwis nie jest jego najmocniejszą stroną. Jeśli taka para jak Łukasz i Marcelo nie potrafiła sobie radzić z naszymi serwisami, to musiał być nasz dobry dzień. Wytrzymaliśmy świetnie kondycyjnie, mieliśmy trochę szczęścia, plan taktyczny zrealizowaliśmy, byliśmy więc ciut lepsi. Kiedyś byliśmy z Mariuszem Fyrstenbergiem źle nastawieni do gry na trawie, teraz chyba nauczyłem się tutaj grać. I lubię. Trochę szkoda, że tak późno – mówił Matkowski.