Ten dzień nazywa się w Wimbledonie „Manic Monday", co dosłownie znaczy „Maniakalny poniedziałek", ale w istocie chodzi o to, że jest od rana (czyli od 11.30 czasu miejscowego) do wieczora wypełniony szesnastoma, czyli wszystkimi spotkaniami 1/8 finału singla kobiet i mężczyzn.
Panie miały pierwszeństwo – ich ćwierćfinały odbędą się bez dnia odpoczynku, zatem już wczesnym poniedziałkowym popołudniem niemal wszystko było wiadomo.
To co najważniejsze, ostatnia przedstawicielka elity (jeśli za taką uważać pierwszą dziesiątkę rankingową), czyli nr 7 – Karolina Pliskova, odpadła po dwóch setach z twardą Holenderką Kiki Bertens. Czeszka nie tłumaczyła się wiele, powtórzyła znaną tezę: dobrze grających tenisistek zawodowych przybywa, poziom się wyrównał i nie ma powodu dorabiać do tego innych teorii.
Zaraz potem awansowały Andżelika Kerber, Jelena Ostapenko i Julia Goerges, nieco później Daria Kasatkina – cała czwórka z góry drugiej dziesiątki klasyfikacji WTA, co może nieco poprawiło zachwianą wiarę kibiców w jakikolwiek kobiecy ranking.
Fakty są jakie są: w tegorocznym Wimbledonie o tytuł będą jednak walczyć (jak się oczywiście przypuszcza z Sereną Williams) raczej mistrzynie drugiego planu, choć Kerber zna już smak wygranych w Wielkim Szlemie, a Cibulkova wygrała w 2016 roku kończący rok turniej mistrzyń w Singapurze.