Czwarty mecz Łukasza Kubota i Marcelo Melo był podobny do poprzednich: do rozstrzygnięcia nie wystarczyły trzy sety, gra była wyrównana, Polak i Brazylijczyk w pocie czoła tracili punkty i odrabiali straty (do czasu) w meczu z mocnymi Francuzami Nicolasem Mahutem i Eduardem Roger-Vasselinem. Przegrali 6:7, 7:6, 3:6, 3:6.
To była dobra klasyka wimbledońskiego debla: dwa tie-breaki, mnóstwo gry kątowej, mocne serwisy i returny, smecze i loby. Obie pary mają podobny wiek i doświadczenie, w zasadzie grała czwórka równieśników. Kubot i Mahut to rocznik 1982, Melo i Roger-Vasselin – 1983. Wszyscy wygrywali turnieje wielkoszlemowe, więc decydowały szczegóły.
Trochę lepsi byli tym razem Francuzi. Najlepszy na korcie nr 1 – chyba Mahut, juniorski mistrz Wimbledonu 2000, który w tym roku w Australian Open z innym partnerem skompletował deblowego Wielkiego Szlema kariery, można śmiało napisać: Szlema Nicolasa.
Nieco wcześniejszy mecz 1/8 finału przyniósł, pierwszy raz w Wimbledonie, zastosowanie tie-breaka przy stanie 12:12 w piątym secie. Do kronik zostali wpisani z tej okazji Henri Kontinen i John Peers, którzy pokonali 13:12 (7-2) w decydującym secie parę Rajeev Ram i Joe Salisbury.
Nowa zasada została wprowadzona w tym roku, by uniknąć nadmiernie długiej gry, żeby wspomnieć rekordowe starcie Johna Isnera i Mahuta w 2010 r. (6:4, 3:6, 6:7 (7-9), 7:6 (7-3), 70:68 wygrał Amerykanin w 11 godzin i 5 minut). Jeszcze w ubiegłym roku Kevin Anderson pokonał Isnera 7:6 (8-6), 6:7 (5-7), 6:7 (9-11), 6:4, 26:24 w 6 godzin i 36 minut, ostatni set zajął im prawie trzy godziny. Teraz takich wysiłków nie będzie.