To jubileuszowy, 50. turniej finałowy, przedostatni, jedenasty raz organizowany w Londynie. Ostatni pod kierownictwem odchodzącego wkrótce z funkcji szefa ATP Tour Chrisa Kermode.
Anglik wykorzystał doświadczenie zawodowe z pracy z artystami sceny i filmu, by sprawnie zrobić z londyńskiego turnieju współczesny wzór dla tego typu wydarzeń. Zmienił mecze ósemki najlepszych singlistów i ośmiu najlepszych debli sezonu w świetlno-dźwiękowy show, tygodniową frekwencję na widowni podniósł do 250 tys. osób i ściągnął licznych sponsorów, czyniąc tę imprezę niewiele mniej dochodową niż turnieje Wielkiego Szlema.
Natomiast w części sportowej Masters – czyli obecnie Nitto ATP Finals – nie zmienia się wiele. Format rozgrywek: dwie grupy, mecze każdy z każdym, potem półfinały i finał, jest od dawna stabilny. Od testowania nowości jest trwający właśnie w Mediolanie turniej #NextGen ATP Finals dla tenisistów do 21. roku życia.
Co kłuje w oczy
System nagradzania: spore premie za sam udział, potem za każde zwycięstwo grupowe i jeszcze większe za decydujące mecze – też jest stały od lat, z uwzględnieniem oczywiście cyklicznej podwyżki stawek. W tym roku niepokonany mistrz może zarobić ok. 2,8 mln z puli 9 mln dol.
Jeśli coś może kłuć mistrzów rakiety, to tylko fakt, że po raz pierwszy tenisistki wzięły w Masters więcej, chińscy sponsorzy zadbali, by w Shenzhen Asheigh Barty nawet z jedną porażką grupową zarobiła ponad 4,4 mln dol.