Kwalifikacje przyniosły kilka omdleń i pytania, czy ryzyko dla zdrowia sportowców i widzów nie jest za wielkie. Także dyskusję, czy sławy kortów nie są traktowane lepiej od wyrobników z drugiego szeregu tenisa. Słychać było głosy o potrzebie odroczenia imprezy, ale w końcu jest, jak było – Australian Open zaczyna się wedle planu, w poniedziałek 20 stycznia.
Pożary jedno zmieniły na pewno – nikt nie nazywa teraz Wielkiego Szlema w Melbourne „uśmiechniętym szlemem", okoliczności na to nie pozwalają. Smog kazał organizatorom zadbać o dokładny pomiar zanieczyszczeń w powietrzu nad Melbourne Park, wdrożyć procedury dopuszczające przerywanie meczów, gdy wskaźniki są zbyt wysokie, dołożyć system komunikacji z tenisistami oraz zadbać o specjalistyczną opiekę medyczną dla wszystkich uczestników, widzów i obsługi.
Federer przemówił
Czy to wystarczy? Nie wszyscy są przekonani, ale wygląda na to, że Tennis Australia i dyrektor Australian Open Craig Tiley uważają, jak Roger Federer, że takie działania powinny dać efekt i niczyje zdrowie nie ucierpi.
– Nie sądzę, żeby zła sytuacja utrzymywała się przez cały czas, mamy informacje, że powinna się poprawiać – mówił Szwajcar dzień przed rozpoczęciem turnieju, przypominając, że organizatorzy Wielkiego Szlema nie mają wpływu na rozwiązywanie problemów środowiskowych, mogą jedynie pomóc, zbierając pieniądze na ofiary pożarów.
Polski udział w pierwszym turnieju wielkoszlemowym tego roku mógł być pokaźny, ale taki nie będzie. W kwalifikacjach pojawiły się cztery panie, wszystkie odpadły w pierwszej rundzie. Start Kamila Majchrzaka uniemożliwiła kontuzja miednicy. W głównych turniejach singlowych pozostali zatem Iga Świątek (56. WTA), Magda Linette (43. WTA) i Hubert Hurkacz (34. ATP).