Jelena Dementiewa miała piłkę meczową, lecz przegrała w półfinale z Sereną 7:6 (7-4), 5:7, 6:8. Venus pokonała Dinarę Safinę 6:1, 6:0.
Najlepszy mecz turnieju kobiecego raczej mamy za sobą. Za prawie trzy godziny emocji na korcie centralnym warto było zapłacić 82 funty. Dementiewa uwierzyła, że na trawie może wygrać z Sereną Williams, i była bardzo bliska pierwszego wimbledońskiego finału.
Kort centralny kibicował Rosjance. Nie z angielskim umiarem, tylko głośno i otwarcie. Owacje po każdej wygranej akcji, okrzyki przed serwisem, wszystko dla blondynki z charakterem. Obie grały bardzo dobrze. Serena mocna, jak zawsze, dodała do swej surowej siły trochę subtelności, przetrwała chwile, w których wściekła ciskała rakietą w kort albo stukała się naciągiem w głowę.
Dementiewa miała odważny plan: prowadzić grę, nie ustąpić ani o krok, a gdy z drugiej strony siatki nadlatywały pociski, uderzyć jeszcze mocniej.
Niemal się udało. Rosjanka zaczęła mecz od przełamania serwisu Amerykanki, zaraz było wyrównanie, ale w tie-breaku umiała sprowokować rywalkę do błędów. Potrafiła wyrównać, gdy przegrywała 1:3 w drugim secie. W trzecim Dementiewa prowadziła już 3:1 i serwowała, ale to był czas wielkiego powrotu młodszej z amerykańskich sióstr. Meczbola Rosjanka jednak miała – przy stanie 5:4. Serena obroniła się wolejem, po którym piłka otarła się o krawędź siatki. Dementiewej nie udawała się tylko często podejmowana walka z komputerowym „jastrzębim okiem". Kiedy prosiła o sprawdzenie wątpliwej piłki, zawsze przegrywała.