Dopóki bliźniaczki Rogera Federera nie dorosną na tyle, by tata mógł je zabierać ze sobą do pracy, Jada Clijsters nie będzie miała konkurencji. Mała Belgijka ze złotymi lokami i szczerbatym uśmiechem właśnie weszła razem z mamą do historii tenisa.
W trzecim turnieju po powrocie z urlopu macierzyńskiego Clijsters wyrównała największe osiągnięcie swojej, jak ją nazywa, pierwszej kariery: tytuł z US Open 2005, dotąd jedyny wielkoszlemowy, jaki miała. Zrobiła to, grając z tzw. dziką kartą, bez rankingu i bez rozstawienia, pokonując po drodze obie siostry Williams. W następnym rankingu będzie już w pierwszej 20.
Płakała tego wieczoru kilka razy. Gdy wygrała ostatnią piłkę, gdy dziękowała publiczności, w końcu gdy wzięła na ramiona córkę, przytrzymała w ręce srebrne trofeum i tak pozowała do zdjęć obok męża Briana Lyncha.
Korty Flushing Meadows zamieniły się w tym roku w kącik młodych rodziców. Kim jest pierwszą mamą od 29 lat – od Australijki Evonne Goolagong w Wimbledonie 1980 – z wielkoszlemowym tytułem. Roger Federer, od dwóch miesięcy ojciec dwóch córek, w zaskakująco jednostronnym półfinale pokonał Novaka Djokovicia 7:6 (7-3), 7:5, 7:5 i w nocy grał w finale z Argentyńczykiem Juanem Martinem del Potro, który wyeliminował Rafaela Nadala (6:2, 6:2, 6:2).
Z półfinału Federera zapamiętane zostanie przede wszystkim uderzenie, które dało mu trzy piłki meczowe (wykorzystał już pierwszą). Nie dość, że – ratując się z trudnej sytuacji – uderzał zza siebie, to jeszcze między nogami, a piłka poleciała tak płasko i szybko, że Djoković nawet nie zdążył do niej ruszyć.