Thiem (nr 2) pokonał Niemca Alexandra Zvereva (nr 5) 2:6, 4:6, 6:4, 6:3, 7:6 (8-6) i nie musi dzwonić po radę do Andy Murraya, o czym wspominał przed meczem.
Szkot przegrał swoje cztery pierwsze wielkoszlemowe finały (podobnie jak wcześniej Ivan Lendl), Austriak zakończył serię na trzech porażkach, jak Goran Ivanisević i Andre Agassi. 27-letni Thiem jest drugim Austriakiem, który wygrał wielkoszlemowy turniej. Pierwszym był triumfator Roland Garros z roku 1995 Thomas Muster.
Przez ostatnie 10 lat męski tenis był zabetonowany przez tercet Roger Federer, Rafael Nadal, Novak Djoković. Przez szczelinę w tym wielkoszlemowym murze od roku 2010 przecisnęli się tylko Andy Murray i Stan Wawrinka (po trzy razy) i Marin Cilić (raz). Teraz uczynił to Thiem, ale wspominając po latach jego triumf, historycy tenisa bez wątpienia napiszą: to był ten pandemiczny turniej bez Federera, bez Nadala i w decydującej fazie bez zdyskwalifikowanego Djokovicia.
Absolutne panowanie
Czy finał z udziałem Thiema i Zvereva pokazał, jaka może być najbliższa przyszłość męskiego tenisa? Oby nie, bo widowisko pod względem poziomu długo było przeciętne i niestety obaj zaczęli lepiej grać, gdy nam w Europie bardzo chciało się już spać.
Wygrał faworyt, ale początek meczu tego nie zapowiadał. Austriak, jakby świadomy tych oczekiwań, wyszedł na kort spięty, fatalnie serwował, stracił swoje podanie już w trzecim gemie, potem jeszcze raz i szybko przegrał seta. Zverev panował absolutnie, zaczął finał zupełnie inaczej niż mecze z Hiszpanem Pablo Carreno-Bustą i Chorwatem Borną Coriciem.