Krzysztof Rawa z Londynu
Pierwszy wimbledoński mecz Agnieszki Radwańskiej wypadł dobrze, choć przed nim wyczuwało się w powietrzu odrobinę niepokoju. W praktyce wyszło jak należy – pierwszy set wygrany 6:3 (równa walka do stanu 3:3, potem przyspieszenie Polki), w drugim przełamanie serwisu Czeszki, skądinąd świetnej deblistki, przyszło wcześniej, a z nim końcowy sukces: 6:3, 6:2. Kibice zakrzyknęli przy piłce meczowej: – Jeszcze jeden! Dostali co chcieli.
Radwańska była szybsza, sprytniejsza i lepsza w dłuższych wymianach, na serwis też nie mogła narzekać. Grały krótko, co w upale ma znaczenie. Potęga uderzeń Czeszki niewiele znaczyła, skoro piłki lądowały w butach sędziów liniowych. Trzeba pochwalić Agnieszkę i nie wpadając w euforię, czekać na ciąg dalszy.
W czwartek Polka zagra z Alją Tomljanović (81. WTA), Chorwatką, która w Wimbledonie reprezentuje jeszcze Australię, ale wraca do barw ojczystych. Grały ze sobą raz: rok temu podczas Wielkiego Szlema w Paryżu Polka przegrała w trzeciej rundzie 4:6, 4:6.
Chorwacko-chińska Magda
Magdy Linette naprawdę żal. Zaczęła mecz z Japonką Kurumi Narą może trochę nieśmiało, w końcu był to wimbledoński debiut, lecz piłka po piłce nabierała pewności siebie, a jak nabrała, to od stanu 1:3 do 6:3 w pierwszym secie wiodła prosta droga. Nara to jedna z tych rywalek, które za końcową linią biegają bez wytchnienia i odbijają w jednym rytmie do skutku, więc tenis Polki, w którym były loby, skróty, ataki przy siatce i niezły serwis, zdecydowanie bardziej się podobał. Wprawdzie doszło do trzeciego seta (w drugim stabilność gry Japonki wzięła górę), lecz wydawało się, że w decydujących chwilach będzie dobrze.