—korespondencja z Londynu
Oglądało się przyjemnie, w cieple londyńskiego lata na korcie nr 18, koło studiów telewizji BBC, Radwańska wygrała z Casey Dellacquą 6:1, 6:4.
Pierwszy set gładki, mimo głośnego australijskiego dopingu, rywalce Polki wychodziło niewiele. W drugim była chwila suspensu: 4:0 dla Casey, odrobina zdenerwowania po polskiej stronie, ale nerwy minęły błyskawicznie, gdy Polka raz dwa odrobiła wszystko, co straciła. Zakończyła mecz pięknym wolejem tuż za siatkę, dodała przy tym zagraniu odrobiną akrobacji, wysłuchała braw, rozdała pozdrowienia.
Opowieści pomeczowe toczyły się raczej wokół ewentualnego przyszłego mecz z Petrą Kvitovą, ale po dwóch godzinach stały się nieaktualne, gdy Czeszka przegrała spotkanie z Jeleną Janković 6:3, 5:7, 4:6. Oddajmy glos pokonanej mistrzyni Wimbledonu 2014 i 2011.
– Trudno to wyjaśnić. Jeśli się dowiem dokładnie, co się stało, powiem. Jestem zdrowa, nie kaszlę, nie jestem przeziębiona. Nie mam wiele więcej do powiedzenia, niż to, że poczułam, jak Janković gra lepiej i agresywniej, a ja nie znalazłam na to żadnej odpowiedzi. Dziwna sprawa. Nie czułam się w pełni sił, piłki mijały linie o parę centymetrów, wszystko szło nie tak. Nie przegrałam jednak dlatego, że odczuwałam presję z powodu obrony tytułu. To nie tak. Przegrałam bo rywalka grała naprawdę dobrze, a mi nic nie wychodziło – mówiła Petra.