Zagrała pani z Jeleną Janković wspaniały mecz, bardzo widowiskowy. Zasługi leżą po obu stronach?
Oczywiście tak. Ten mecz był taki dobry dla widzów również ze względu na styl Jeleny. Ona tak jak ja nie gra na jeden strzał i potrafi niemal wszystko na korcie, więc widzowie zobaczyli całą urodę tenisa.
Widownia gorąco reagowała na wiele zagrań, słychać też było żywiołowy serbski doping. Przeszkadzał pani?
Nic nie odczułam, nic mi nie przeszkadzało. Dopóki kibice rywalki nie wrzeszczą po zepsutym pierwszym serwisie, uważam, że wszystko jest w porządku. Z całą resztą jest tak: czasem coś się usłyszy, ale jednym uchem wpada, drugim w tej samej sekundzie wypada, więc sumie nic nie słychać.
Mecz z Jeleną Jankowić był też meczem, w którym sporą rolę odgrywał system „jastrzębiego oka". Ważne były te punkty, które wywalczyła pani prosząc o challenge?
Tak, na pewno w tym spotkaniu te wywołania miały znaczenie. Nasz mecz pokazał jak ważny dziś system śledzenia piłek. Naprawdę trudno niekiedy zauważyć szczegóły lotu piłki, zwłaszcza wtedy, gdy mija linię o pół centymetra albo mniej. Każda piłka jest ważna, taka też. Dobrze, że parę razy zdarzyło mi się trafić z wywołaniem.
Czy może pani porównać swoje awanse do wimbledońskich finałów, czy ten był w jakiś sposób inny, może najłatwiejszy?
Nie jestem stanie pamiętać pięciu swoich ćwierćfinałów, może były turnieje, w których pierwsze mecze były łatwiejsze, może trudniejsze. W tym roku nie przegrałam seta, więc teoretycznie było łatwiej, ale to tylko z boku tak wyglądało. Wysiłek był na pewno duży, jak zawsze.