Inicjatywa przyszła z antypodów. Dyrektor Australian Open Craig Tiley, z sukcesem prowadzący swój turniej do większej frekwencji i popularności, już latem podczas Wimbledonu mówił o potrzebie usprawnienia całych rozgrywek profesjonalnego tenisa. Chciał dać odpór zakusom Arabii Saudyjskiej, która – poprzez fundusz państwowy – zaczyna rządzić w wielu popularnych sportach, nie bardzo dbając o tradycję i kulturowe korzenie dyscyplin.
Tiley działał przede wszystkim pod wpływem wieści, że Saudyjczycy planują utworzenie w styczniu 2025 r. nowego turnieju WTA i ATP, który w istotny sposób zagroziłby serii zawodów prowadzących do Wielkiego Szlema w Melbourne. Utrata kontroli nad harmonogramem rozgrywek przemówiła do wyobraźni pozostałych działaczy turniejów wielkoszlemowych, którzy postanowili chronić swe poletka (stanowiące także ważne pola całego tenisa), i od kilku miesięcy słychać, że opracowują plan, który przeorałby dotychczasowe rozgrywki.
Efekty miały być przedstawione już jesienią w Turynie, przy okazji Finałów ATP, potem w Melbourne podczas Australian Open, a teraz mówi się o marcu i Miami.
Czy światowy tenis się zjednoczy?
Siłą rzeczy o nowościach wiadomo jeszcze niewiele i są jedynie przecieki, wedle których w jednym z rozważanych wariantów nowy cykl liczyłby 15 imprez – cztery turnieje wielkoszlemowe plus 11 pozostałych najważniejszych imprez na świecie, a więc tych, które łączą rozgrywki kobiet i mężczyzn (Miami, Indian Wells, Rzym, Madryt) oraz mają odpowiedni prestiż i pieniądze (Dauha, Dubaj, Pekin, Wuhan, Monte Carlo i Paryż), plus wydarzenie w Arabii Saudyjskiej, by jakoś uwzględnić ich naciski.
Czytaj więcej
Coraz głośniej mówi się o nowym cyklu rozgrywek, który połączyłby Wielki Szlem z największymi turniejami WTA i ATP Tour. Pomysłodawcy przekonują, że to krok do większych pieniędzy oraz tarcza wobec zakusów szejków.