W kwestiach dramaturgicznych, ten wtorkowy tenisowy spektakl był bez zarzutu. Dwa różne style, dwie osobowości, różnica wieku i doświadczenia, inna faza kariery. Z jednej strony młoda matka z misją odbudowania przerwanej przez macierzyństwo kariery, z drugiej arcyambitna dziewczyna, jeszcze niedawno nastolatka, na której barkach leży od kilkunastu miesięcy liderowanie światowemu tenisowi od czasu odejścia Ashleigh Barty.
No i jeszcze sam Wimbledon, z trawą, którą można kochać, ale też nie znosić. Wydawało się, że Iga zaczyna w tym roku dostrzegać możliwości osiągania dobrych wyników na tej kapryśnej nawierzchni, ale mecz ze Switoliną pokazał, że do zrobienia zostało jeszcze wiele. Główna nauka z ćwierćfinału, to nauka cierpliwości. Iga Świątek jest świetna w chwilach, gdy czuje swobodę, może rządzić na korcie, ale gdy ktoś potrafi stawiać długi opór, jeszcze się gubi.