Korespondencja z Wimbledonu
Kto w piątek chciał oglądać mistrzowski tenis bez specjalnych emocji, szedł na kort centralny i widział jak Jabeur bije Diane Perry 6:2, 6:2, albo Djoković odprawia rodaka Miomira Kecmanovicia 6:0, 6:3, 6:4. W tej samej kategorii mieściło się również zwycięstwo Carlosa Alcaraza nad Oscarem Otte 6:3, 6:1, 6:2.
Kto szukał bardziej intensywnych przeżyć szedł zupełnie gdzie indziej i wtedy na przykład odkrywał, że Maria Sakkari (nr 6) może przegrać z Tatjaną Marią (starsi pamiętają, że z domu Małek, jedna z trzech matek w drabince, 103. WTA) 3:6, 5:7, podobnie jak niegdysiejsza mistrzyni Andżelika Kerber z Elise Mertens 4:6, 5:7.
Miłośnicy wyczynów ekstremalnych mogli zaś odnaleźć przyjemność w oglądaniu deblistów Nicolasa Mahuta i Eduarda Rogera-Vasselina, jak w cztery godziny i 38 minut zwyciężali (najpierw przeklinając, potem błogosławiąc wynalazek tie-breaka) 6:7 (5-7), 6:7 (4-7), 7:6 (7-3), 7:6 (7-2), 6:4 Hansa Hacha Verdugo i Philippa Oswalda. Tak zrodził się jeszcze jeden wimbledoński klasyk.
Kącik polski był w piątek może skromny, ale zauważalny. Dobre deblowe wieści przyszły najpierw z kortu nr 17, na którym Magdalena Fręch i Beatriz Haddad Maia pokonały w drugiej rundzie parę Viktoria Kuzmowa i Arantxa Rus 6:4, 5:7, 6:3. Pilne obserwacje stanu zdrowia Polki kazały myśleć z optymizmem o dalszej części turnieju. Pani Magda, na razie niepokonana w singlu i deblu, biegała z werwą, odbijała piłki celnie, potem powiedziała dziennikarzom, że kolano czasem zabolało, ale nie tak, by się martwić.