Relacja z Londynu
W opowieściach o pierwszym tygodniu Wimbledonu 2016 na zawsze pozostanie bolesna porażka serbskiego mistrza z Samem Querreyem, po niej większego wybuchu już raczej nie będzie. Novak Djoković odleciał do Belgradu, pozostawiając wszystkich w niepewności, co stoi za przegraną, której powinno nie być.
Ostatni raz odpadł w trzeciej rundzie Wielkiego Szlema siedem lat temu. Zamiast rekordowego 31. kolejnego zwycięskiego meczu w turnieju z wielkiej czwórki, zamiast piątego z rzędu sukcesu w południowo-zachodnim Londynie zostawił domysły: czy był w pełni zdrowy, czy stracił motywację, czy ciąg dalszy będzie ucieczką od tenisa.
Odpowiedzi Djokovicia były wymijające, sugestie niejasne. – Nie czas o tym mówić – odpowiadał, gdy ktoś mocniej naciskał. Wimbledon da sobie bez niego radę, sporo sław zostało, teraz światła skierowane zostaną na Andy'ego Murraya i Rogera Federera, taki męski finał też zadowoli Londyn i okolice.
Ostatni rywal Djokovicia, cichy Sam Querrey z Kalifornii, ma swoje pięć minut sławy, ale z racji wrodzonej skromności przesadnie się nie puszy. Ma prawie 28 lat, wygrał osiem turniejów ATP (w tym cztery w Los Angeles, także raz na trawie w Queen's), był kiedyś 17. na świecie, teraz jest 41. Bardzo mocny serwis, prosta, skuteczna gra, baseballowy bekhend – tyle wie o nim przeciętny kibic.