Australijczyk od dwóch lat pracuje na fatalną opinię. W minionym tygodniu doczekał się dyskwalifikacji, jakiej tenis nie widział od czasu Johna McEnroe i US Open '87.
W Szanghaju podczas turnieju ATP Masters 1000 Kyrgios ostentacyjnie nie przykładał się do gry z Mischą Zverevem, dołożył standardową kłótnię z sędzią, pyskówkę z kibicem, by zakończyć żenujący występ bzdurami wygłaszanymi do dziennikarzy.
Działacze ATP uznali, że wystarczy łagodnego traktowania rogatego młodzieńca z Canberry. Głównym zarzutem stało się złamanie reguł profesjonalizmu, zwłaszcza uczciwości gry – karą była grzywna w wysokości 15 tys. dolarów, po paru dniach dołożono jeszcze 25 tys. oraz osiem tygodni dyskwalifikacji, z szansą zmniejszenia do trzech, o ile Kyrgios zgodzi się na pomoc psychologiczną przy rozwiązywaniu problemów osobowościowych i sportowych.
Tenisista propozycję zaakceptował, dodając usprawiedliwienie („wyczerpanie psychiczne i fizyczne") i przeprosiny, co można by wziąć za dobrą monetę, gdyby nie fakt, że jeden z najzdolniejszych zawodników młodego pokolenia, ważna postać kampanii marketingowej ATP Tour – Next Gen, od dawna działa w warunkach recydywy.
Rozrabia na kortach i poza nimi, odkąd się pojawił w poważnym tenisie. Kiedy przyjechał do Warszawy we wrześniu 2013 roku na mecz Pucharu Davisa, był tylko zdolnym juniorem, chwalonym przez kapitana Pata Raftera. Rok później wygrał z Rafaelem Nadalem w Wimbledonie i błyskawicznie piął się w górę rankingów. Równie szybko zaczął demonstrację chamstwa wobec sędziów, rywali i kibiców, zwykle bez wyraźniej przyczyny.