Trzy godziny przed meczem Agnieszka trenowała krótko z siostrą. Na lewej nodze zobaczyliśmy opatrunek.
– To efekt dużej liczby meczów, jakie Isia grała ostatnio. Ona nie jest tak silna, żeby wytrzymać takie obciążenia. Naciągnęła przywodziciel przy kolanie. Podczas meczu z Kuzniecową tego nie czuła, we krwi krążyła adrenalina, ale kilkanaście minut później ledwie weszła po schodach do szatni. Lekarze zamrożą jej nogę, na pewien czas ból zniknie, ale nie jestem optymistą – mówił Robert Piotr Radwański.
Tylko pierwsze gemy nie potwierdzały tej prognozy. Polka, choć oklejona plastrami, prowadziła 1: 0, Wimbledonowi spodobały się jej precyzyjne strzały. Za chwilę widzowie na korcie centralnym zobaczyli jednak, że Serena Williams umie więcej, niż tylko mocno uderzać piłkę. Wygrała swoje podanie, przełamała serwis Polki.
Czwarty gem przyniósł odrobinę nadziei kibicom Agnieszki Radwańskiej, na tablicy pojawił się remis 2: 2, ale z młodszą córką Richarda Williamsa łatwo stracić z trudem wypracowane zyski.
Gdy tenisistka z Krakowa zdobyła trzeciego gema, w odpowiedzi zobaczyła cztery asy serwisowe. Jedyna pociecha, raczej słaba, polegała na tym, że Agnieszka wygrywała piłki ładnie, brawa dostawała zasłużone. Także potem publiczność grzecznie wspierała ją w nierównej walce. Gem za gemem było podobnie: na jedną, góra dwie zwycięskie piłki Polki przypadały cztery ciosy nie do obrony. Komputer policzył 11 asów Amerykanki, zegar pokazał 51 minut gry.