Sportowe czołówki dodają do nazwiska Rafaela Nadala mnóstwo przymiotników w stylu: niezmordowany, bezlitosny, największy. „The Sun” woła: „Przekształcony w księcia ciemności został nowym mistrzem”.
Dla „Timesa” stał się „prawdziwym gigantem tenisa”. Dziennik nie zapomina jednak o pokonanym. „Trudno grać z Nadalem, tak jak trudno było grać z Bjoernem Borgiem w szczytowym momencie jego kariery, a do tego był zmuszony w niedzielę Roger Federer. To było dla niego za dużo” – pisze Simon Barnes, przypominając, że Szwajcar oprócz obrony tytułu miał poprawić rekord kolejnych zwycięstw sławnego Szweda.
Pytanie, czy był to największy finał Wimbledonu, gazeta stawia czytelnikom. Inne dzienniki już znają odpowiedź. „Dostał więcej niespodziewanych ciosów niż Muhammed Ali podczas 15-rundowej walki, ale podniósł się i wreszcie pokonał Federera podczas najbardziej dramatycznego wieczoru, jaki widziano w teatrze marzeń w dzielnicy SW19. To był największy finał, jaki zobaczył Wimbledon” – twierdzi „Daily Mail” i dodaje: „Może największym osiągnięciem tego meczu jest to, że padła ortodoksyjna teza, iż żaden współczesny tenisista nie jest w stanie wygrać kolejno w Paryżu i Londynie”.
„The Independent” idzie dalej: „Nasze wzruszenia powodował zapewne największy mecz tenisowy, jaki kiedykolwiek zagrano”. Gazeta cytuje także Nicka Bollettieriego, który zaczyna swój komentarz od określenia: „Ci dwaj po prostu nie są z tego świata”.
„The Telegraph” ocenia finał podobnie: „Najlepszy w historii męskiego tenisa”, ale daje czytelnikom okazję do wspomnień i porównań. Przypomina pięć innych wielkich finałów Wimbledonu: Stana Smitha i Ilie Nastasego z 1972 roku, Bjoerna Borga i Jimmy’ego Connorsa z 1977, Borga i Johna McEnroe z 1980, Andre Agassiego i Gorana Ivanisevicia z 1992 i wreszcie słynny poniedziałkowy mecz Ivanisevicia i Pata Raftera z roku 2001.