Znikający po tym turnieju kort nr 1 to jedyna arena paryskiego stadionu, na której z pierwszego rzędu można tenisistom spojrzeć w oczy. Przed meczem Świątek w trzeciej rundzie z mistrzynią olimpijską z Rio Monicą Puig w oczach Polki nie było widać strachu, ale już po kilku gemach miał prawo się pojawić.
Świątek oddawała gema za gemem, rywalka z Portoryko grała pewnie, świetnie serwowała i w głowie każdego kibica emocjonalnie zaangażowanego po stronie 18-latki z Warszawy mogła zaświtać myśl: to już koniec podróży, czas na powrót do domu. Jakby tego było mało, Świątek poprosiła na kort fizjoterapeutę. Jeśli ktoś powie, że po pierwszym secie przegranym 0:6 bardzo wierzył, to trzeba podejrzewać go o nieszczerość. Oczywiście to jest kobiecy tenis, tu takie zwroty akcji się zdarzają, ale rzadko w starciu wielkoszlemowej prawie debiutantki z zawodniczką doświadczoną. Prawdę mówiąc, nic nie wskazywało, że może być lepiej.
Ale było i to jest największy zysk z tego meczu, zupełnie innego niż dwa poprzednie, w których Świątek już po kilku gemach czuła, że dyktuje warunki. Tym razem, by zwyciężyć, oprócz lepszej gry, musiała też pokazać hart ducha, okazać się po prostu dziewczyną dzielną. I wyszła z tej próby zwycięsko, trzeba mieć nadzieję, że uzbrojona psychicznie na kolejne takie starcia.
Problem z bólem
Poważny opór rywalce zaczęła stawiać w czwartym gemie drugiego seta, po chwili przełamała podanie Puig, objęła prowadzenie 4:2, potem 5:2 i utrzymała tę przewagę do końca seta. Ale nie oznaczało to końca emocji. W secie trzecim Polka miała trzy szanse na break przy prowadzeniu 3:1, nie wykorzystała żadnej z nich, ale na szczęście Puig zaczęła grać gorzej, przede wszystkim gorzej serwować, a Świątek zachowała zimną krew i mamy jedno z najbardziej wzruszających polskich tenisowych zwycięstw w ostatnich latach (0:6, 6:3, 6:3). Ile ten mecz kosztował Igę, wszyscy zobaczyli po ostatniej piłce, gdy na korcie się rozpłakała.
– Nie wiem, co się działo w pierwszym secie, byłam za bardzo zajęta swoimi plecami, po prostu miałam blokadę w głowie, bo zwykle mam problem z graniem przy jakimkolwiek bólu. Podczas treningu źle zamortyzowałam ślizg i poczułam, że noga wbija mi się w plecy. Jestem na środkach przeciwbólowych i pojawiła się obawa, że zaboli. Dopiero w drugim secie udało się ją pokonać. To dla mnie superdoświadczenie, że odkręciłam to wszystko. Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego, potraktowałam pierwszy set jak rozgrzewkę, w ogóle nie przejęłam się tym, że przegrywam. Po nim powiedziałam sobie po prostu: „zacznij grać i nie użalaj się nad sobą" – mówiła Iga polskim mediom po meczu, gdy odpowiedziała już po angielsku na pytania sporej grupy zagranicznych dziennikarzy, bo jej postawa zwraca uwagę.