Federer i Wawrinka wygrali razem Puchar Davisa i złoty olimpijski medal w deblu, ale to nie znaczy, że łączy ich coś więcej niż tenis. „Stan The Man” w każdym innym kraju byłby idolem i dumą rodaków, tylko nie w Szwajcarii w latach, gdy gra Federer. Jednoręczny bekhend Wawrinki to dzieło sztuki, ale Federer cały jest arcydziełem i czym jest starszy, tym więcej odbiera hołdów. W Paryżu czekali na niego cztery lata, a gdy wreszcie przyjechał, przywitali i traktują jak Mesjasza. Do biura prasowego idzie w towarzystwie dziewięciu ochroniarzy a tłum przed drzwiami przypomina angielskie dziewczęta z lat 60. modlące się do Beatlesów. Jeśli Federer przegra, organizatorzy turnieju zapewne ogłoszą żałobę. Na razie jednak wiadomo tylko kiedy obędzie się kolejna msza - w półfinale.
W wtorek czekał Federera pierwszy poważny sprawdzian - Stan Wawrinka. Gdy wchodzili na kort Suzanne Lenglen w połowie wolne były tylko miejsca najdroższe kupione w większości przez korporacje, których goście od oglądania tenisa wolą szampana w barze obok. Oderwanych w końcu od Moët & Chandon publiczność paryska od lat niemiłosiernie wygwizduje i w tym roku było podobnie.
Oba wtorkowe ćwierćfinały zostały przerwane przez organizatorów, gdy służby meteorologiczne zapowiedziały burzę, choć na korty nie spadła wówczas jeszcze ani kropla deszczu. Najbardziej niezadowolony z takiej sytuacji był Nadal, któremu niewiele brakowało do pokonania Kei Nishikoriego. Zgodnie z oczekiwaniami napięcia w tym meczu nie było wcale. Japończyk zmęczony dwudniowym pięciosetowym pojedynkiem z Francuzem Benoit Paire nie znaczył wiele w spotkaniu z jedenastokrotnym triumfatorem Roland Garros. Gdy pojedynek przerwano Hiszpan prowadził 6:1, 6:1, 4:2 a potem już w słońcu szybko dokończył dzieło.
Zupełnie inaczej było w starciu Federera z Wawrinką. Od początku było zacięte i emocjonujące. Gdy schodzili z kortu w czwartym secie było 3:3. 34- letni Wawrinka zaczyna jakby nową karierę. W roku 2017 przeszedł dwie operacje lewego kolana i jak opowiadał dziennikarzom w Paryżu musiał wykonać gigantyczną pracę, by wrócić do formy. Rozegrał wspaniały pięciosetowy mecz (w ostatnim secie 8:6) ze Stefanosem Tsitsipasem, miał prawo czuć go w kościach ale na korcie nie było tego widać. Grał z Federerem jak równy z równym do ostatniej piłki, a publiczność zakochana w Rogerze zachowywała się fair, jakby pamiętając trumf Wawrinki w Paryżu w roku 2015 i jego sławne spodenki w kratę przypominające piżamę.
Jako jedyna przed deszczem do półfinału awansowała Johanna Konta (nr 26), która pokonała Amerykankę Sloane Stephens (nr 7) 6:1, 6:4. Dla Brytyjki to pierwszy półfinał paryskiego turnieju, nigdy nie przeszła tu nawet pierwszej rundy. Stephens w ubiegłym roku była w finale.