Federer i Wawrinka wygrali razem Puchar Davisa i złoty olimpijski medal w deblu, ale to nie znaczy, że łączy ich coś więcej niż tenis. „Stan The Man” w każdym innym kraju byłby idolem i dumą rodaków, tylko nie w Szwajcarii w latach, gdy gra Federer. Jednoręczny bekhend Wawrinki to dzieło sztuki, ale Federer cały jest arcydziełem i czym jest starszy, tym więcej odbiera hołdów. W Paryżu czekali na niego cztery lata, a gdy wreszcie przyjechał, przywitali i traktują jak Mesjasza. Do biura prasowego idzie w towarzystwie dziewięciu ochroniarzy a tłum przed drzwiami przypomina angielskie dziewczęta z lat 60. modlące się do Beatlesów. Jeśli Federer przegra, organizatorzy turnieju zapewne ogłoszą żałobę. Na razie jednak wiadomo tylko kiedy obędzie się kolejna msza - w półfinale.