Tenisiści zawsze narzekali, że ich wakacje są za krótkie, a gdy tylko mieli chwilę wolnego między turniejem Masters a początkiem nowego sezonu, grali lukratywne pokazówki.
W ubiegłym roku Roger Federer i Rafael Nadal dostali po milionie dolarów za kilka meczów w Ameryce Południowej. Było to wskazywane jako skrajny przykład chciwości ludzi i tak arcybogatych.
Dlatego, gdy w tym roku pojawiła się informacja o tym, że świetny hinduski deblista Mahesh Bhupathi zaprasza w grudniu na cykl turniejów (Filipiny, Singapur, Indie i Zjednoczone Emiraty Arabskie), a gwiazdorzy przebierają nogami, by tam pojechać, nawet kontuzjowany przed finałem Pucharu Davisa Francuz Jo-Wilfried Tsonga, do głowy znów przychodziły same złe myśli.
Ale impreza bardzo zyskała przy bliższym poznaniu (pokazywała ją TVP Sport). Wszyscy bawili się świetnie, publiczność dopisała, bo kto nie chciałby zobaczyć Pete'a Samprasa, Rogera Federera czy Novaka Djokovicia, którym obok kortu kibicują koleżanki z drużyny Maria Szarapowa czy Ana Ivanović. Mikst Szarapowa – Murray też miał swój wdzięk.
To był oczywiście tenis odrobinę ludyczny, tym bardziej że zrezygnowano z gry na przewagi przy stanie 40:40, nie było powtórek serwisu, gdy piłka przy podaniu dotknęła siatki, dźwiękowy sygnał przypominał, że minęło 20 sekund przeznaczone na przygotowanie gracza do serwisu (to rozwiązanie należałoby natychmiast wprowadzić do cyklu turniejów ATP).