Okazuje się, że upór jednej rodziny, a właściwie jednej kobiety – Judy Murray, przyniósł Zjednoczonemu Królestwu największy drużynowy sukces po wojnie. To matka Andy'ego i Jamiego. Efektem jej decyzji jest spektakularny sukces w sporcie, który podobno wymyślili Brytyjczycy. Nie gigantyczne pieniądze, które co roku zarabia Brytyjska Federacja Tenisowa na turnieju wimbledońskim, pozwoliły wychować mistrza i jego starszego brata, lecz właśnie determinacja tej żelaznej damy brytyjskiego tenisa.
Klan Murrayów był reprezentowany w Gandawie licznie, począwszy od dziadków, ale pierwsze skrzypce zdecydowanie grał najmłodszy z nich – Andy. To on najpierw w piątek dał pierwszy punkt Brytyjczykom, potem wraz z bratem wywalczył drugi w deblu i wreszcie w niedzielnym meczu pierwszych rakiet dał gościom decydujący trzeci punkt.
Choć Belgowie usypali w hali wystawowej kort ziemny, który miał gościom utrudnić życie, to Andy, jak przystało na wicelidera rankingu ATP, zupełnie się tym nie przejmował. Był jak szkocka skała, od której odbijały się piłki grane przez Davida Goffina. Niekiedy bronił, stojąc trzy metry za końcową linią, raz odgrywając o mało nie przewrócił sędziego liniowego. Kolejne niesamowite uderzenia, jak choćby porażający kontrujący forhend, który przyniósł mu punkt przy piłce setowej w drugiej partii, krok po kroku przybliżały go do upragnionego celu: zdobycia Pucharu Davisa.
Spory udział w sukcesie gości mieli też kibice. Od piątku na trybunach i w mieście bawiło się kilka tysięcy Brytyjczyków – barczyści kolesie w kitlach i Pippa Middleton, szwagierka przyszłego króla, która wyrasta na największą fankę tenisa w rodzinie królewskiej.
Tuż po wręczeniu pucharu zwycięzcom kapitan brytyjskiej reprezentacji Leon Smith obiecał: „To nie jest nasze ostatnie słowo!".
Naszym kibicom warto przypomnieć – w marcu Polska gra z Argentyną w pierwszej rundzie w Grupie Światowej.