—korespondencja z Londynu
Początek meczu raczej nie zapowiadał miłego końca, wynik 3:6, 6:4, 6:1 z grubsza oddaje zwrot nastrojów. Polka zwyciężyła, bo choć nie grała idealnie, wierzyła w siebie, w doświadczenie wyniesione z wielu meczow na korcie centralnym, no już chyba ma pewność, że forma rośnie w miarę turnieju. Doczekała chwil słabości rywalki, doczekała kolejnych braw i cichych szeptów, że skoro Wimbledon bardzo lubi historie nagłych sportowych odrodzeń – to może będzie kolejna.
Kto liczył, że Timea Bacsinszky zaproszona po raz pierwszy na kort centralny trochę się speszy – szybko się jednak zawiódł. Nawet to, że w pierwszą sobotę turnieju („Middle Saturday") w loży królewskiej siadają goście specjalni – wybitni brytyjscy sportowcy z innych dyscyplin (to taka nowa tradycja) – też nie miało znaczenia.
Goście licznie przyszli (w tym roku byli to medaliści igrzysk i paraigrzysk w Rio), Sue Barker ich zapowiedziała, dostali wielkie brawa (w loży pojawił się z tej okazji także Andy Murray), po nich także owacją nagrodzono również brytyjskich żołnierzy i strażaków pilnujących porządku na sławnych kortach, ale za parę chwil musieliśmy potwierdzać, że oburęczny bekhend Szwajcarki to jest w tej klasie damskich odbić uderzenie wybitne – w sobotę też najbardziej rzucało się w oczy.
Wydawało się na początku, że Agnieszka Radwańska trochę z przekory też ostrzeliwuje najczęściej bekhendową stronę kortu panny Timei, ale pomysł nie był dobry. Gdy Szwajcarka dodała trochę agresywności przy returnach, okazało się, że ma sposób na Polkę.