W sześciu grupach zagra 18 zespołów. Zwycięzcy i dwie najlepsze drużyny z drugich miejsc awansują do ćwierćfinałów. Mecz to dwa single i debel do dwóch wygranych setów rozgrywane w ciągu jednego dnia.
Jak z tego widać, to rewolucja w porównaniu z tym, co było i co sprawiło, że te najstarsze drużynowe rozgrywki w sporcie miały swoją legendę i swój prestiż. Koniec z finałami, w których jedna z drużyn grała przed własną publicznością mogącą reagować żywiołowo, koniec z pięciosetowymi maratonami, koniec z emocjami przez trzy dni.
Bez Pucharu Davisa w tej formule historia tenisa byłaby inna, przed laty rozgrywki te były równie ważne jak zawodowe turnieje, ale z drugiej strony trudno nie zauważyć, że wraz z tym, jak przybywało milionów do podjęcia z kortu, ubywało patriotów altruistów. Gwiazdorzy nie zawsze chcieli grać lub wystarczał im jeden triumf, jak Rogerowi Federerowi. John McEnroe, który gotowy był zawsze walczyć dla ojczyzny, miał coraz mniej naśladowców, choć wciąż się zdarzali, np. Andy Murray.
Właściciel Pucharu Davisa, czyli Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF), nie wiedział, co zrobić, by powstrzymać tę erozję, dlatego przyjął propozycję piłkarza Barcelony Gerarda Pique i jego firmy Kosmos, którzy obiecali worek pieniędzy (zainwestowanie 3 miliardów dolarów w ciągu 25 lat) i poustawiali meble po swojemu, pomimo sprzeciwu większości tenisowego środowiska.
I jakby tej rewolucji było mało, ATP Tour powołał własne drużynowe rozgrywki (Puchar ATP), które tuż przed turniejem wielkoszlemowym odbędą się w styczniu w Australii (dzięki wysokiej pozycji w rankingu Huberta Hurkacza zagra w nich Polska).