Anders Besseberg strzelał do niedźwiedzi, bawił się z prostytutkami i przyjmował luksusowe prezenty za ukrywanie dopingu Rosjan. Norweg szefował światowej federacji (IBU) przez 25 lat. Jego kariera to wzór: najpierw poznawał biatlon jako zawodnik, później zaczął badać teorię w roli wykładowcy, wreszcie wrócił do praktyki i trenował reprezentację kraju. Przygodę w międzynarodowych strukturach rozpoczął od komisji technicznej, następnie został wiceprzewodniczącym, wreszcie – szefem.
Trwał, choć podobno już dziesięć lat temu kusiła go emerytura. Ale został i płaci dziś za to, że założył sobie na szyję rosyjską smycz, aby żyć pełną piersią. Układ był jasny: on broni zawodników oraz gwarantuje działaczom pozycje we władzach federacji; oni zapewniają mu dobra materialne i rozrywkę. Rosjanie byli tak pewni jego protekcji, że kiedy wybuchł skandal dopingowy na igrzyskach w Soczi, ich biatloniści wcale nie zaciągnęli hamulca ręcznego.
Nowe światło
Domek z kart zdmuchnęła dopiero austriacka policja, która wszczęła śledztwo w sprawie korupcyjnych praktyk szefa IBU. Śledczy w kwietniu 2018 roku przeszukali siedzibę federacji oraz dom prezesa, a Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) opublikowała raport oparty na zeznaniach byłego szefa moskiewskiego laboratorium antydopingowego Grigorija Rodczenkowa.
Besseberg oraz sekretarz generalna IBU Nicole Roech zrezygnowali ze stanowisk i czekają na zarzuty. Śledztwa korupcyjne w Austrii mogą trwać trzy lata, kilka miesięcy temu do dochodzenia dołączyli Norwegowie, a nowe światło na rządy prezesa rzucił 220-stronicowy raport niezależnej komisji kierowanej przez londyńskiego prawnika Jonathana Taylora.
Dochodzenie zlecił nowy szef IBU Olle Dahlin, który uznał, że federacja sama musi rozliczyć się z przeszłością. Rosjanie świat biatlonu potraktowali tak samo jak lekką atletykę, zmieniły się tylko nazwiska. Senegalskiego przekupnego szefa Międzynarodowej Federacji Lekkoatetycznej (IAAF) Lamine'a Diacka i jego syna zastąpił stateczny Norweg oraz niemiecka prawniczka.