W opowieści o nim mit miesza się z prawdą, a legenda coraz bardziej wypiera fakty. 71-letni szkoleniowiec o szlachetnej twarzy, włosach przyprószonych siwizną, pseudonimie Maestro, a na tym mundialu również z nieodłączną kulą, o której się musi poruszać, wywołuje wyłącznie dobre skojarzenia.
Reprezentację Urugwaju objął 12 lat temu – po raz drugi, gdyż wcześniej prowadził ją na przełomie lat 80. i 90. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że to on ponownie wprowadził Urugwaj na salony. Maleńki kraj w Ameryce Południowej był pierwszą piłkarską potęgą. Urugwajczycy dwukrotnie zdobyli złoto olimpijskie w czasach przedmundialowych: na igrzyskach w 1924 i 1928 roku. A także triumfowali w pierwszej edycji mistrzostw świata w 1930 roku, u siebie w Montevideo. Kolejny raz mundial wygrali w pierwszym turnieju po wojnie, gdy w 1950 roku pokonali w decydującym meczu Brazylię na Maracanie.
Im bardziej jednak futbol się globalizował, tym bardziej Urugwaj tracił na znaczeniu. Jeszcze miewał piłkarzy, którzy zachwycali – jak Enzo Francescoli – ale już nie miał szans w starciu z najmocniejszymi. Aż pojawił się „Maestro". W 2010 roku na mundialu w RPA Celestes zajęli czwarte miejsce, a Diego Forlan został uznany za najlepszego zawodnika MŚ, cztery lata później w Brazylii skończyło się tylko na 1/8 finału, ale Urugwaj w grupie wyprzedził Włochy i Anglię.
Tabarez pracował jako profesor w jednej ze szkół w Montevideo. Mentalność nauczyciela nie tylko szkoleniowcowi została, ale stała się podwaliną, na której zbudowano sukces urugwajskiej piłki. Gdy Tabarez w 2006 roku objął kadrę, opracował system szkolenia, począwszy od reprezentacji do lat 15. Położył ogromny nacisk na wychowanie i dobre maniery. Multimilionerzy z PSG, Barcelony czy Atletico Madryt mają zakaz używania telefonów komórkowych podczas posiłków.
Tabarez roztacza wokół siebie aurę lewicowego intelektualisty. W jego domu w Montevideo na ścianie wisi cytat, podobno z Che Guevary: „Trzeba nabierać twardości, nie tracąc czułości".