Ta telewizyjna reklamówka towarzysząca drugiemu turniejowi wielkiego szlema wydała mi się wyjątkowo sugestywna. Podobna produkcja zapadła mi w pamięć przed laty, gdy Pete Sampras i Andre Agassi rozgrywali wymianę tak długo, że sędziemu na stołku (Johnowi McEnroe) zdążyła wyrosnąć broda, a publiczność na trybunach usnęła – taka przekorna pochwała tenisowej doskonałości.
Francja ma bardzo mocny amatorski ruch tenisowy. Potrafi grać co dziesiąty jej obywatel
Roland Garros przyciąga niczym magnes. Jedni utkną na długie godziny przed telewizorem, inni nie wytrzymają, jak we wspomnianej reklamówce, i sami powędrują na korty. Na ile sukces paryskiej imprezy jest skutkiem rozmachu organizacyjnego lub medialnego, na ile żyznej gleby, w której wyhodowano to turniejowe cacko? Francja ma przecież jeden z najmocniejszych na świecie i najbardziej rozbudowany amatorski ruch tenisowy. W tym kraju grać w tenisa potrafi co dziesiąty obywatel. Do takich osób łatwo trafić z promocją rywalizacji gwiazd.
Ciesząc się z sukcesów Agnieszki Radwańskiej, powinniśmy o tym pamiętać. Na szczęście próbujemy i w Polsce rozkręcać amatorski ruch tenisowy. Widać coraz lepsze pomysły. Przez kilka dni przyglądałem się na kortach stołecznego Klubu Sportowego Orzeł, jak funkcjonuje prywatna i elitarna, ale ciesząca się pewną popularnością amatorska impreza tenisowa „Leonard Maj 2008”. Jest to turniej dla ludzi z pierwszych stron gazet, organizowany z okazji urodzin pomysłodawcy już po raz jedenasty. Jest w tych zawodach zapał i perfekcja, a także specyficzny klimat – ten rodzaj niezbędnej aktywności uczestników, bez której w przyszłości nie będziemy w światowym tenisie znaczyli więcej.
Z grona tych, którzy szaleli z rakietą przy Podskarbińskiej, większość, jak ten dżentelmen z reklamówki, ruszyłaby odważnie z trybun na paryski kort centralny.