To byłby wielki pojedynek, ale dziesięć lat temu. Teraz Amerykanin był cieniem samego siebie. Kiedy w pierwszym starciu po ciosie Jonesa niepokonany dotychczas Walijczyk wylądował na deskach, widzowie w Madison Square Garden wstali z miejsc (było ich 14 512).
Ci, którzy siedzieli dalej od ringu, nie widzieli jednak, że cios Jonesa zadany był przedramieniem, a Calzaghe szybko się poderwał i wyraźnie rozzłoszczony ruszył do ataku.
– Klasyczne deja vu. W kwietniu siedziałem w pierwszej rundzie w Las Vegas po uderzeniu Bernarda Hopkinsa, w Nowym Jorku posadził mnie Jones. W obu przypadkach wiedziałem, że jak najszybciej muszę wstać i wrócić do gry – tłumaczył 36-letni Calzaghe po ogłoszeniu jego zwycięstwa.
Sędziowie: Terry O’Connor, Jerry Roth i Julie Lederman, punktowali 118:109 dla Walijczyka. Jones wygrał tylko pierwszą rundę, a później był tłem dla znacznie szybszego rywala. Ten pojedynek przypominał wiele walk z udziałem Jonesa, w których Amerykanin ośmieszał przeciwników, ale tym razem to Calzaghe wszedł w jego rolę.
Jones, kiedyś mistrz świata w czterech kategoriach wagowych (średnia, superśrednia, półciężka, ciężka), skończy w styczniu 40 lat i nigdy nie będzie już tak dobry jak dawniej.