Ale aby zaistnieli w turniejach, którym tak pilnie się przyglądamy, to poniżej musi sprawnie funkcjonować kilka przynajmniej szczebli, gdzie wyłaniani są następcy. W interesie tych stawiających pierwsze kroki jest to, aby grać więcej i częściej. Świat challengerów i najmniejszych imprez pod patronatem Międzynarodowej Federacji Tenisowej (ITF) nie zna pojęcia przerwy albo dłuższych wakacji. Po prostu w okolicach Świąt Bożego Narodzenia albo tuż przed Sylwestrem zwyczajowo nie ma turniejów, a poza tym gra się na okrągło i wszędzie, gdzie tylko są korty oraz ludzie skłonni wysupłać trochę grosza na nagrody.
Prezydent ITF Francesco Ricci Bitti nie ma żadnych kłopotów, kiedy musi komuś tłumaczyć jak ważne są organizowane przez jego ludzi cztery turnieje wielkoszlemowe. Gorzej, kiedy w turniejowej układance trzeba co cztery lata przestawiać klocki z powodu igrzysk olimpijskich i pojawiają się pretensje z tego tytułu. Pomysł, by rozgrywkom Pucharu Davisa cykl coroczny zmienić na rywalizację dwu- albo wzorem piłkarskich mistrzostw świata czteroletnią, Włoch przyjmuje z oburzeniem i sam zaczyna atakować. „Gracze z elity modlą się o krótszy sezon, ale jak dostaną więcej czasu na odpoczynek natychmiast kontraktują występy pokazowe. Nie wolno nam zapominać, że o kalendarz kłócą się głównie ci ze szczytu miejsc rankingowych, bo oni w turniejach zwykle grają dłużej. Odpadający wcześniej pragną, by turniejowych okazji było więcej, bo pilnie szukają punktów i premii pieniężnych”.
Kalendarz startów jest jak kołdra w ogromnym łóżku. Każdy zainteresowany ciągnie w swoją stronę, ci mocni na krótko osiągają swój cel, ale zawsze dzieje się tak kosztem słabszych, którzy siłą rzeczy zostają wtedy nie przykryci.
W sezonie 2009 panie będą występowały na kortach nieco krócej, a turniej kończący sezon WTA zostanie rozegrany w Dausze w ostatnim tygodniu października. U mężczyzn terminy w zasadzie pozostają bez zmian, wszelkie nowości w cyklu ATP mają związek raczej z opakowaniem niż zawartością rozgrywek.
Jak mawiał Andre Agassi: nie trzeba być geniuszem, by zauważyć, że problem istnieje, natomiast wciąż nie widać tego genialnego, który by tę łamigłówkę w sposób sensowny poukładał.