Każdy junior wie, że jeśli ktoś chce kupić lub sprzedać mecz, to nie kontaktuje się z rezerwowymi, tylko tymi, którzy są najważniejsi w swoich drużynach. A R. kimś takim był i jeśli są podejrzenia, że Lech grał nieuczciwie, trzeba rozmawiać właśnie z nim.
Prokuratura zatrzymywała do tej pory na ogół płotki, których inicjały były trudne do rozszyfrowania. Kurierów, a nie bossów. Owszem "Fryzjer" pociągał za sznurki, współpracował z działaczami, trenerami i sędziami, ale i tak wszystko zależało od piłkarzy. Ostatecznie to oni mogli strzelić bramkę, powstrzymać się od tego, wbić sobie gola samobójczego, bo i to się zdarzało.
Nawet najbardziej doświadczony sędzia miał ograniczony wpływ na wynik, a jeśli już podjął bulwersującą decyzję, mógł to być numer na raz.
Opowiadał mi bardzo znany piłkarz, jak musiał w meczu ligowym pilnować nie przeciwników, tylko jeszcze bardziej znanego partnera z drużyny, który w pojedynkę sprzedał mecz, a koledzy zorientowali się szybciej niż prokuratura.
Prezes PZPN Grzegorz Lato podkreśla, że w życiu nie grał w sprzedanym meczu, bo od Stali Mielec w jego czasach nie opłacało się kupować, ponieważ chętny musiałby zapłacić Lacie, Kasperczakowi Kukli, Szarmachowi i paru innym. To się nikomu nie opłacało, tym bardziej że Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego płaciła oficjalnie i dużo lepiej. Być może w Lechu wystarczyło porozmawiać z R.