Idea przyszła z kolebki, czyli ze Szkocji. Otwarte mistrzostwa Wysp Brytyjskich zaproponowali członkowie klubu w Prestwick w 1856 roku. Początkowo nie znaleźli wsparcia innych klubów, więc cztery lata później zorganizowali pierwszy turniej sami. Format był taki: 36 dołków w ciągu jednego dnia, dla zwycięzcy ozdobny pas mistrza plus 10 funtów szterlingów w gotówce, w owych czasach suma miła dla kieszeni.
Dziesięć lat później pas przeszedł na stałe w ręce trzykrotnego zwycięzcy Młodego Toma Morrisa (to jedna z największych legend szkockiego golfa), zrobiło się trochę zamieszania, które kazało odwołać imprezę na rok. Po przerwie sprawy ruszyły już gładko: gracze z Prestwick, Musselburgh i St. Andrews postanowili zamiennie organizować imprezę u siebie (dziś to grono powiększyło się do 14 klubów z Wysp Brytyjskich – dla każdego to największy honor), nagrodą stał się Claret Jug, legendarny srebrny dzbanek na młode wino wykonany przez firmę Mackay Cunningham & Company z Edynburga, błyszczący przedmiot pożądania każdego golfisty od ostatnich lat XIX wieku. The Open jest naprawdę otwarty dla każdego. Wprawdzie sieć eliminacji dla zawodowców i amatorów jest gęsta, eliminacje długie, ale startować może każdy, choć szczęśliwców jest w końcu tylko ok. 160. Pewne przywileje mają jedynie dawni mistrzowie i liderzy rankingu światowego.
Format turnieju zmieniał się, w 1892 r. wydłużono grę do dwóch dni i 72 dołków, potem ulżono grającym i te dołki rozłożono na cztery dni. Zaczęto grać na polach w Anglii, a potem nawet w Irlandii Północnej. Frekwencja rosła. Główne trofeum doczekało się czterech replik (oryginał wylądował dość szybko za pancerną szybą gabloty w klubie Royal and Ancient w St. Andrews). Turniej miewał trudne lata związane z rosnącą dominacją golfistów amerykańskich, którzy zaczęli podbijać świat na przełomie XIX i XX wieku i czasem nie mieli ochoty płynąć za ocean, by udowodnić swe przewagi. Jednak największe amerykańskie sławy lat 20. Walter Hagen i Bobby Jones pomogli zawodom zachować międzynarodowy prestiż.
The Open przetrwał też obie wojny światowe, choć przerwa w wybijaniu piłek była sprawą oczywistą. Największe zagrożenie przyszło w czasach, gdy sportem zaczęła rządzić telewizja, inaczej mówiąc pieniądze. Silnie związani z amatorską tradycją golfa brytyjscy działacze szybko jednak dostrzegli, że profesjonalizm nie ma alternatywy. Zwiększyli pulę nagród, zachęcili najlepszych do udziału i dziś nie muszą się martwić o prestiż, reklamy, transmisje i przychody.
Nawet kryzysy finansowe nie hamują wzrostu puli nagród. W 2009 roku wynosi ona 4,9 mln funtów szterlingów, zwycięzca oprócz kopii dzbanka bierze 870 tys. funtów – o 20 tys. więcej niż Roger Federer za sukces w Wimbledonie.