31-letni polski bokser w eleganckim garniturze, pod krawatem. Wyższy o pół głowy, mierzący dwa metry Witalij Kliczko w ciemnej marynarce rozpiętej pod szyją.
Spotkali się z dziennikarzami w hotelu Hilton w Warszawie, wcześniej promowali swój pojedynek w Gelsenkirchen, gdzie 29 maja na Arena auf Schalke, w obecności kilkudziesięciu tysięcy widzów walczyć będą o pas WBC należący do Witalija. Mistrz ma tytuł doktora, własną partię na Ukrainie i pięści nokautujące rywali.
Najpierw wita się po polsku, później proponuje wybór języka. Może mówić po angielsku, niemiecku, rosyjsku, ukraińsku. Opowiada, jak dobrze czuje się w naszym kraju, przypomina stare dzieje, gdy rok mieszkał w Warszawie i uczył się kickboxingu. Później pięściarzem warszawskiej Gwardii był jego młodszy brat Władymir, dziś mistrz świata trzech organizacji – IBF, WBO, IBO. – Wowa jest lepszy technicznie, szybszy, ma znakomity lewy prosty – komplementuje brata. Chwali też Sosnowskiego i pyta go z uśmiechem, czy nie będzie uciekał w Gelsenkirchen. W odpowiedzi słyszy, że może liczyć na męską walkę.
– Wiem, jakie Witalij ma atuty i wiem, że popełnia błędy. Zrobię wszystko, by je wykorzystać – obiecuje Sosnowski, którego do walki przygotowywać będzie Fiodor Łapin, trener m.in. Krzysztofa Włodarczyka.
Kiedy stają do wspólnych zdjęć, Sosnowski ucieka ze wzrokiem. Chwilę później tłumaczy: – Nie rozumiem Witalija, po co znów chce się sprawdzać. Ja patrzę w takich sytuacjach w ziemię. Walkę zaczynam dopiero po gongu.