Saudowie płacą najwięcej, a kończący się rok pokazał, co oznacza siła pieniądza. Oglądamy walki najlepsze z najlepszych, a organizują je promotorzy, którzy przez lata patrzyli na siebie wilkiem. Nad wszystkim czuwa zaś Turki Alalshikh, który pokochał boks i płaci tyle, ile trzeba, by najwięksi mistrzowie byli gotowi na każdą jego zachciankę.
Alalshikh jest doradcą królewskim w randze ministra a także przewodniczącym General Entertainment Authority oraz Islamic Solidarity Sports Federation (ISSF), czyli dwóch organizacji odpowiedzialnych za sport w królestwie. To dzięki niemu kibice boksu są rozpieszczani. Trudno uciec od wrażenia, że szczęśliwi są wszyscy, a najbardziej sami pięściarze podpisujący kontrakty, o jakich nawet nie śnili.
Czytaj więcej
Hiszpanie oraz Włosi grają w Rijadzie, a swoje twarz sprzedali Saudom Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Arabia Saudyjska jest dziś nową stolicą światowego sportu. Królestwo poleruje wizerunek i wychowuje swoją młodzież do igrzysk, a nie do buntu.
Wszystko można kupić. Wielki boks w Arabii Saudyjskiej
Zdarzają się tacy, którzy nie muszą czekać na propozycję Saudów. Saul Canelo Alvarez ma taką pozycję, że wyżywi się sam. Zapełnia największe hale w USA, co – w połączeniu ze sprzedażą pay per view – zapewnia zyski liczone w dziesiątkach milionów dolarów. W tym roku wygrał dwie walki i zarobił kolejne 100 mln. W Rijadzie pewnie dostałby więcej, ale woli działać na własnych warunkach.
Bohater Japonii, Naoya Inoue, który już w drugiej kategorii wagowej zunifikował pasy, o pieniądze też nie musi się martwić. W jego ojczyźnie boks kwitnie jak wiosną wiśnie, a kiedy wreszcie dojdzie do bratobójczej walki Inoue z Junto Nakatanim, czyli czempionem niższej kategorii, to Tokyo Dome, gigantyczna hala mieszcząca 60 tysięcy widzów, zostanie wyprzedana do ostatniego miejsca.